Ariana | Blogger | X X

27 lut 2016

Rozdział 24 - 'Battle'


Panic Inside Hogwarts
Wszyscy stali już w Wielkiej Sali i słuchali przemówienia Snape'a. Potter był w szkole. Każdy to wiedział, a to oznaczało jedno: zaraz rozegra się najważniejsza walka w ich życiach. Ścisnęła dłoń Blaise'a bojąc się tego co ma nastąpić. Harry wyszedł spomiędzy rzędów uczniów i stanął na wprost dyrektora. Nie słuchała. Była w takim otępieniu, że nie zdawała sobie sprawy z tego co się dzieje. Dopiero przeszywający głos Voldemorta wyrwał ją z odrętwienia. I kiedy Pansy krzyknęła, że powinni złapać Pottera, sama nie wiedziała czy nie chciała żeby tak było. Filch zebrał Ślizgonów i zaczął zapędzać do lochów. Schowała się, żeby nie trafić tam z nimi, przeklinając w duchu pozostawienie przyjaciół.
- Potter...- warknęła dopadając Wybrańca. W jej oczach malował się strach.
- Nadal nie wiem co to jest...- powiedział sfrustrowany chłopak.- Ale to musi być w Hogwarcie. I jest związane z Roweną. 
- Szukaj w Pokoju Życzeń, Potter...- warknęła cicho.- Tam jest wszystko, czego człowiek potrzebuje.
- Dzięki, Evelyn.
- Potter...- powiedziała kiedy odszedł od niej.- Wygraj to, ok? Wykończ go. Nie każ mi żałować podjętej decyzji...- powiedziała i zniknęła za zakrętem.


Blondynka wyszła na dziedziniec, na którym stali już nauczyciele, członkowie Zakonu i kilkoro uczniów. Kiedy wielkie ożywione posągi ruszyły, aby bronić szkoły, oni zaczęli rzucać zaklęcie ochronne. Wyciągnęła różdżkę w stronę nieba i szepnęła cicho formułkę zaklęcia. 


Protego Horribilis...

Nad szkołą powstała błyszcząca powłoka, która miała odeprzeć zaklęcia Śmierciożerców i Dementorów, którzy zbierali się dookoła szkoły. Poczuła silne ramiona, które otoczyły jej ciało. Odwróciła się napięcie wtulając w ukochane ramiona brata.
- Alex...- szepnęła.
- Wolałbym, żeby cię w domu zamknęli. Nie powinnaś tu być.
- Powinnam, Alex. Muszę walczyć o to miejsce. O swoją przyszłość...

Chwilę później zaklęcia Śmierciożerców zaczęły uderzać o powłokę. Wszyscy wiedzieli, że nie wytrzyma ona długo. Każdy szykował się do walki. Walki na śmierć i życie.
Kiedy ochrona zniknęła, a poplecznicy Voldemorta zaczęli wpadać na teren szkoły, jej brat popchnął ją mocno w jej kierunku. Najchętniej zatrzasnąłby ją z najmniejszym pomieszczeniu szkoły i zaczarował, tak żeby nikt jej nie znalazł. Ale teraz nie było na to czasu.
- Uważaj!- krzyknął, widząc jak jedno z zaklęć leci w jej kierunku.- Oczy dookoła głowy, Lyn!- warknął i rzucił się do walki z atakującymi. Sama zaczęła odpierać ataki i chronić tych, którzy uciekali w kierunku jakiś bezpieczniejszych miejsc. Unikała zaklęć i obserwowała jak niektórzy upadają rażeni przeróżnymi zaklęciami. I nagle poczuła się jak rażona piorunem. Musiała... Puściła się biegiem.

Biegła, nie zwracając uwagi na otaczający ją chaos. 
Biegła, bo musiała odnaleźć tą jedną, jedyną osobę.
Biegła mijając upadających aurorów, krzyczących uczniów i śmiejących się Śmierciożerców. 
Wiedziała, że gdzieś tam jest. 
Wiedziała, że walczy. 
Nie wiedziała tylko po której stronie.
Ale musiała wiedzieć czy żyje. 
Musiała go zobaczyć chociaż z daleka. 
Był jedyną osobą, która siedziała teraz w jej głowie.
A bitwa trwała w najlepsze.

Każdy zastanawia się nad tym, jak wygląda umieranie. Nie ma tego jak sprawdzić, bo kogo zapytać? Ducha, któremu odcięto głowę? Czy tego, który sam pozbawił się życia za pomocą sztyletu? Nikt nie odpowie na pytanie: jak wygląda umieranie od zaklęcia. Co się wtedy czuje. Czy to krótki moment bólu, a potem spokój i błogostan? Czy może jednak długi proces, któremu towarzyszą wyjątkowo nieprzyjemne bodźce? Ona z całą pewnością nie miała czasu, żeby się nad tym zastanawiać. Powalona zaklęciem, które ugodziło ją prosto w plecy uderzyła z impetem o podłogę, czując jak z jej ust wycieka powoli strużka krwi. Nie znała napastnika, nie wiedziała co to za zaklęcie. To co miała przed oczami powoli się zamazywało, a jej nieruchome ciało drgało raz po raz w ostatnich skurczach mięśni. Ostatnie co zobaczyła to wielkie czarne buty, tuż przed jej oczami. A potem ciemność. Mrok otulił ją i powoli pociągnął w swoje ramiona.
Czy umieranie boli?
Mogła spokojnie odpowiedzieć, że tak.

Leżała i patrzyła się w sufit. Zobaczyła twarz Dafne nad sobą.
- Jesteś cała?- spytała pomagając jej wstać.
- Tak...- szepnęła Evelyn. Myślała, że to jej koniec. Stanęła o własnych siłach i popatrzyła na przyjaciółkę.- Ja... Muszę...- powiedziała i ruszyła w przeciwnym kierunku.
- Evelyn!- krzyknęła Dafne ale tamta jej nie słyszała. Znowu puściła się biegiem odpierając ataki. I wtedy go zauważyła. Powalił kilku Śmierciożerców, którzy byli gotowi do zaatakowania kilku uczniów trzeciego roku. Stał z nim Blaise. Obaj byli poturbowani i poobijani. Kiedy stalowoszare tęczówki chłopaka spotkały się z jej niebieskimi, jakby wielki kamień spadł z ich serc. Podszedł do niej pewnym, szybkim krokiem i przycisnął do ściany, całując mocno i namiętnie, aż obojgu zabrakło tchu. Odsunął się od niej na chwilę i pogłaskał jej brudny policzek. 
- Jak to się skończy...- powiedział cicho. Złapała go za dłoń i wtuliła w nią swoją twarz.
- Już niedługo.- odparła całując go jeszcze raz. Wtedy zza zakrętu wybiegła cała grupa czarnoksiężników i zaczęła ich atakować. Odpierali ich ataki, chronili się nawzajem, czekając aż to piekło się skończy. I nagle, kiedy ich przeciwnicy leżeli nieprzytomni na ziemi, usłyszeli głos Czarnego Pana, który kazał zawiesić walki. Czekał na Harry'ego w lesie.
- Trzeba ci to opatrzyć...- szepnął Draco i ruszył razem z Evelyn do Wielkiej Sali.- Znajdziesz resztę?- zapytał Zabiniego, który skinął głową i poszedł w przeciwnym kierunku. Weszli do sali i zobaczyli ludzi, którzy siedzieli i rozpaczali po zmarłych. Rannych i załamanych. Widziała Lupina, który leżał martwy obok żony. Jej brat podniósł się z miejsca i objął ją mocno.
- Jesteś cała...- powiedział cicho ukrywając twarz w jej włosach. Spojrzał na Malfoy'a.- Draco...
- Alex...- skinął blondyn obserwując przy tym Annalise. Dziewczyna podeszła do niego i przytuliła. Pamiętał, że zawsze traktowała go jak brata, bo wiele czasu spędzał z Blaisem.
- Żyje?- wyszeptała.
- Żyje.
- Cieszę się, że jesteście cali...- uśmiechnęła się lekko i pociągnęła za sobą Alexa. Evelyn siadła na ławce i popatrzyła jak Malfoy staje nad nią i ogląda ranę na jej głowie. Zmęczenie malowało się na jej twarzy. Przejechał dłonią po jej policzku, czując że to jeszcze nie koniec. Usłyszeli jak Pansy siada obok nich.
- Widzieliście kogoś? Martwię się...- powiedziała cicho.
- Blaise ich szuka.- odparł pustym głosem Draco.
- Widziałam Dafne jakiś czas temu...- dodała Evelyn wpatrując się tępo w jego tors. Wtedy pojawił się Blaise z Dafne u boku, niosąc na rękach ciało. Blondynka łkała głośno. Evelyn wychyliła się zza blondyna, który również odwrócił się w tamtym kierunku. Jęknęła i ukryła twarz w jego koszuli. Przycisnął ją mocno do siebie, próbując stłumić jej szloch. Pansy wyrwała się ze stanu otępienia i opadła na kolana tuż obok martwego ciała Teodora. Łkała głośno, trzymając jego zimną dłoń w swojej. Evelyn czuła jak Draco czule głaszcze ją po głowie, chcąc chociaż trochę ukoić ból.
- Dołohov...- powiedział cicho Blaise siadając obok niej i łapiąc za rękę. 
Długo siedzieli w milczeniu. Nikt nie wiedział co powiedzieć i czy cokolwiek jest odpowiednie. Czarnowłosa leżała z głową na torsie Notta, Dafne zasnęła na jednej z ław, z głową na kolanach Blaise'a. Evelyn siedziała wtulona w Draco i wpatrywała się tępo w podłogę. Nagle podniosła się i ruszyła w stronę wyjścia. Mruknęła coś pod nosem, że musi się przewietrzyć i zniknęła za drzwiami. 

Mężczyzna zszedł do przystani na łodzie. Jego szata rozwiana była przez wiatr, który wzmógł się w ostatnim czasie. Odsunął się w mrok, gdy wszyscy bliscy współpracownicy Voldemorta razem z nim, czekali na Pottera w lesie. Szybkim krokiem stanął przed postacią, ubraną na czarno.
- Eliksir zadziałał?- zapytał cicho, przyglądając się mężczyźnie.
- Jak widać.
- Powinieneś odpocząć. Wracaj do domu.
- Taki miałem zamiar.- warknął Snape odwracając się od niego.
- Dlaczego na to pozwoliłeś? Czemu nie powiedziałeś kto jest prawdziwym właścicielem różdżki?
- Bo jest nim młody Malfoy.- Snape zmierzył Nicholasa wściekłym wzrokiem.- Miałem mu pozwolić go zabić? On ma przed sobą całe życie i ludzi, którym na nim zależy. Ja jestem sam.
- Bo taką podjąłeś decyzję. I nie jesteś sam, Severus. Ale nie potrafisz tego dostrzec. Wracaj do siebie.- nakazał White.- Jak to się skończy przybędę do ciebie razem z Victorią.

Nie było jej, kiedy wszyscy wyszli na dziedziniec i obserwowali Voldemorta wracającego z lasu, z martwym Potterem. Nie było jej wtedy gdy Voldemort pytał kto do niego dołączy. I wtedy gdy głos jego matki, cichy i zrozpaczony przedarł się do niego i złamał jego silną wolę. I gdy szedł w ich kierunku obserwowany przez wszystkich. Złamany i przybity. Nagle, gdy Longbottom dawał swoje przemówienie, które tak rozbawiło Śmierciożerców, coś się zaczęło dziać. Białe smugi światła pojawiły się i zaczęły atakować Czarnego Pana, który kompletnie się tego nie spodziewał. Śierciożercy umieli przemieszczać się w podobny sposób, tylko zawsze ich smuga była czarna. Nagle jedna z nich się zmaterializowała i Draco zobaczył Evelyn. Zagwizdała z szaleńczym uśmiechem i uderzyła zaklęciem w nic nie spodziewającego się Voldemorta, który odleciał kilka metrów. Harry nagle otworzył oczy i upadł na ziemię. Blondyn wykorzystał moment i podbiegł podając mu różdżkę. Moment później Evelyn pojawiła się przy nich i teleportowała się z Potterem nie wiadomo gdzie. Reszta smug zmieniła się w pozostałych członków rodziny White, oraz Annalise i panią Zabini, którzy zaczęli atakować tych Śmierciożerców, którzy jeszcze nie uciekli. Poczuł jak matka ciągnie go za sobą. Poddał się i ruszył za nią.

- Zostajesz tu!- warknęła White zatrzymując się na Wieży Astronomicznej.
- Muszę walczyć!- oburzył się Harry.
- Musisz przeżyć. Tylko ty możesz zabić Voldemorta. Kupujemy czas, żeby zabić Nigini, a wtedy będziesz miał czysty strzał. Zabij go.
- Wyjaśnisz mi co tu się dzieje? 
- Rodzice złapali mnie jakieś 15 minut temu... Rozmawiali z Alexem kilka tygodni temu. Pomagają Zakonowi.- wyjaśniła pospiesznie.- Nie miałam o tym pojęcia. To było... W pewien sposób zaplanowane. Rozumiesz? Nie spodziewał się zdrady pod swoim nosem. Ja miałam cię po prostu zabrać i ukryć... A przynajmniej tyle zrozumiałam z chaotycznej wypowiedzi mojego ojca.
Usłyszeli hałas na dole.
- Zostań tutaj. Nie zgrywaj bohatera dopóki nie poczujesz że wąż nie żyje, zrozumiano?- skinął głową i zobaczył jak zbiega po schodach w dół. Nie wiedział co się z nią stało, ale kilka chwil później poczuł że ostatni Horkruks został zniszczony. 

- Tak jak planowaliśmy?- spytał James, który czekał na nią u stóp schodów.
- Tak.- powiedziała cicho.- Jesteś jedyną osobą, która wie. Musisz im potem wyznać co się stało...
Skinął głową. 



- Nie mogę...- wyrwał rękę z uścisku matki i popatrzył na nią.- Nie mogę uciekać. Ja muszę...- szepnął i rzucił się pędem w stronę szkoły. Rodzice go nie powstrzymywali. Patrzyli jak biegnie w stronę Hogwartu, szukając dziewczyny, którą kocha. 
A Hogwart płonął.







~*~

Następny rozdział: 02.03.2016, godzina 18:00
Rozdział 25 - 'Dreams' 

24 lut 2016

Rozdział 23 - 'Plan'

Przetarła dłonią oczy i podniosła się z łóżka. Spojrzała na zegarek i stwierdziła z rezygnacją, że już jest spóźniona na Transmutację. Wyszła spod ciepłej kołdry i w nieco szybszym niż normalnie tempie, próbując się wyszykować. Normalnie nie przejmowała się częstymi spóźnieniami na zajęcia do McGonagall, która co chwila wlepiała jej za to szlabany. Teraz bała się jakie będą konsekwencje. Krawat wiązała idąc już jednym z korytarzy z torbą przewieszoną przez ramię. Nie zwracała uwagi na to co dzieje się dookoła niej, chciała dostać się do sali i przeżyć kolejny dzień. 
- Panno White. Cóż to? Spóźnienie?- zapytał Moore podchodząc do niej.
- Nawet najlepszym się zdarza.- warknęła niezadowolona.
- Na jaką lekcję?
- Transmutacja.
- W porządku... Dlaczego nie uczęszcza pani na moje lekcje?
- Ojciec poprosił dyrektora, bo doszedł do wniosku, że wiem, zbyt dużo żeby uczyć się z pozostałymi..- powiedziała z wyższością i odwróciła się napięcie.
- Oh, ma rację...- powiedział przypierając ją do muru i patrząc na jej usta.- Ale to oznacza, że nie jestem już twoim nauczycielem.
- I co z tego? Jakby to któregokolwiek ze Śmierciożerców by powstrzymało...
- Masz rację...- warknął i pocałował ją namiętnie. 

Dlaczego na te kilka sekund zamarła?! Powinna go od razu od siebie odepchnąć, a nie stać jak słup soli i... no właśnie. I co? I rozkoszować się momentem? Oddawać się temu wszystkiemu? Pozwalać by jego ciepłe wargi łączyły się z jej... 
Kilka sekund. Tyle zajęło jej uświadomienie sobie co się dzieje i ugryzienie go w wargę, aż poleciała z niej krew. Jęknął i wypuścił ją z objęć co wykorzystała na ucieczkę. Przecież ona i Draco się nie spotykali. Dlaczego więc czuła się jak ostatnia dziwka, która właśnie go zdradziła? Dlatego, że tak długo zajęło jej uświadomienie sobie co się dzieje, czy może ta mała, maluteńka myśl z tyłu głowy, że jej się to podobało?

Weszła do sali sporo spóźniona. Profesor McGonagall zmierzyła ją zdenerwowanym spojrzeniem, ale nic nie powiedziała. Dziewczyna siadła obok Zabiniego, który popatrzył na nią zmartwiony. Nic nie powiedziała tylko położyła książkę na blacie i utkwiła wzrok przed sobą. Nie mogła uwierzyć, że jej życie mogło się skomplikować jeszcze bardziej.

Po Transmutacji było Zielarstwo. Nie przepadała za tymi zajęciami. Dawniej uczyli się jak z roślin przygotować lekarstwa, jak je uprawiać i jak używać ich w codziennym życiu. Teraz jednak, jedyne rośliny o których słuchali, były trujące i bardzo często zakazane do własnej uprawy. Weszła do szklarni i od razu się przeraziła. Wilcza jagoda. Jedna z najbardziej trujących roślin. Słyszała, że jej owoców i korzeni używa się do tworzenia silnych trucizn. 
- Dobrze uczniowie...- zaczęła profesor Sprout cicho.- Przed wami wilcza jagoda. Ktoś mi powie jaka jest śmiertelna dawka?
- Owoce to między 10 a 20 sztukami, w zależności od wieku i siły organizmu. Dla dzieci to jedynie 3-4. Jeśli chodzi o korzenie...- powiedziała Evelyn.- Słyszałam, że trzymanie ich w dłoniach już wywołuje wysypkę. Zjedzenie nawet małej ich części może skutkować zatruciem, śpiączką a nawet śmiercią.
- Tak... Teraz wam opowiem co nieco o zastosowaniu.

~*~

- Jesteś słaby...- wysyczał mężczyzna z różdżką wycelowaną w młodego, zwiniętego na ziemi chłopaka.- Ty i ona? Nie jesteś zdolny do miłości! To czyni nas słabymi! Powoduje, że łatwo nas złamać!
- Myślę, że zabawię się z tą twoją dziwką...- zaśmiała się czarnowłosa kobieta dorzucając bolesne zaklęcie od siebie. Nikt nie zwracał uwagi na lament jego matki, która klęczała pod ścianą i błagała, żeby przestali. A on krzyczał coraz głośniej, czując jak ból rozsadza mu nerwy, mięśnie i kości. Miał wrażenie, że jego ciało zaraz eksploduje, a to będzie zdecydowanie bardzo nieprzyjemny widok.
- Skończcie. Proszę...- załkała Narcyza. 
- Cyziu, ja myślę że on nadal nie zrozumiał o co nam chodzi!- warknęła Bellatrix. Lucjusz stał z boku z nieodgadnionym wyrazem twarzy, jakby tortury jego syna nie robiły na nim wrażenia. Ale w środku aż się w nim gotowało, bo chciał wyłaś Rockwooda do piachu.
- Slaby, tchórzliwy... Kolejny Malfoy, nie powinienem się dziwić!- warknął Śmierciożerca.
- Musimy mieć pewność, że podczas bitwy, młody Dracon nie rzuci się na ratunek tej dziwce, tylko będzie walczył po naszej stronie!
- Ona nie jest dziwką...- powiedział blondyn wypluwając z ust krew.
- Właśnie o tym mówię... 
Krzyknął znowu, słysząc szloch matki.
- DOŚĆ!- warknął Lucjusz i jednym machnięciem różdżki odrzucił oprawców syna na ścianę.- Wydaje mi się, że wystarczy! Wynocha z mojego domu!- krzyknął z groźnym błyskiem w oku, obserwując jak żona pomaga wstać ledwo żywemu chłopakowi. Miał dość tego wszystkiego. Chciał, żeby to dobiegło końca.

~*~

Wpatrywała się w kryształową kulę, znudzonym wzrokiem. Nienawidziła wróżbiarstwa. Nie wierzyła w te brednie i zawsze chciała jedynie przeżyć te lekcje i wyjść. Nauczycielka siadła nagle na przeciwko niej.
- Widzę ciemną aurę dookoła ciebie, dziecko. Postawię ci karty...- powiedziała obłędnym głosem.
- Nie... Nie trzeba...- jęknęła blondynka nie chcąc wiedzieć co ją czeka. Profesor Trelawney nie słuchała jej tasując karty i rozkładając je na stoliku. Dziewczyna nie do końca ogarniała co ona robi. Wpatrywała się w nią znudzonym wzrokiem. Nagle jednak nauczycielka odskoczyła, zrzucając i karty i kulę na podłogę. Evelyn popatrzyła na nią zaniepokojona tym nagłym wybuchem.
- Śmierć...- jęknęła kobieta odsuwając się jeszcze dalej.- Czeka cię śmierć...- dodała wychodząc z sali. Blaise patrzył na nią zaniepokojony. Po raz pierwszy zaczęła wierzyć w to co ktoś jej wywróżył. A raczej zaczęła się bać, że to może być prawda.

~*~

Jej kroki słychać było na całym korytarzu. Było ciemno, pusto i cicho. Chciała jak najszybciej załatwić sprawę i wrócić do sypialni. Ostatnie tygodnie były dla niej męczarnią. Moore nie dawał jej spokoju mimo iż nie chodziła na jego lekcje. Starała się unikać natarczywego nauczyciela, ale było to równie trudne, co przepłynięcie Oceanu Atlantyckiego. Był wszędzie. Osaczył ją i próbował zrealizować swoje chore wizje. Wierzył, że Evelyn jest w stanie się w nim zakochać. Ale nie była. Chciała uciec od niego jak najdalej się da. Najlepiej do innej galaktyki. 

Nie miała zamiaru pukać do drzwi. Chciał się z nią zobaczyć. Nie ma problemu. Ale nie planowała być miła i udawać, że jej się to podoba. Weszła z impetem do sali od eliksirów.
- Proszę wejść...- powiedział z sarkazmem James.
- Czego chcesz?- warknęła nieprzyjaznym tonem.
- Usiądź... 
- Nie. Postoję. I tak zaraz idę.
- Myślę że to potrwa dłużej niż ci się wydaje. 
Nie ruszyła się. 
- Dobrze więc...- powiedział i postawił na biurku dwie fiolki.
- Co to takiego?
- Ujmę to tak: nie przeżyjesz bitwy, która się zbliża. W ciągu najbliższych dwóch miesięcy zginiesz.
- To groźba? Bo jeśli tak, to jestem ciekawa jak zareaguje na nią mój ojciec.
- Nie grożę ci. Nie znam szczegółów, ale Voldemort wydał dyspozycję, że każdy Śmierciożerca ma cię zabić przy nadarzającej się okazji.
- Czemu nie zrobią tego teraz? W szkole jest ich kilkoro.
- Bo jeśli cię zabiją, to twój ojciec odejdzie, ciągnąc za sobą kilka osób. A Voldemort nie może sobie na to pozwolić. Jeśli zginiesz w walce...
- Nawet jeśli rodzice zrezygnują to wtedy będzie mu wszystko jedno... Nikt nie pójdzie za nimi, bo będą się bali...
- Dlatego, wpadłem na pomysł... 
- Ale ja ci nie ufam. Nie chcę żadnych twoich pomysłów...
- Wysłuchaj mnie... O tyle cię proszę...

- Dlaczego?- spytała z szokiem wymalowanym na twarzy, wpatrując się w twarz nauczyciela. W końcu usiadła, bo to co usłyszała, było dla niej zbyt przerażające.
- Nie wiem. Może chcę naprawić to co spieprzyłem z twoją babką... Może za bardzo mi ją przypominasz...
- Pewnie chcesz czegoś w zamian.
- Nie. Nic nie chcę w zamian.- odparł spokojnie, podsuwając bliżej niej fiolkę. Niepewnie wzięła ją do ręki i popatrzyła na płyn w środku.
- Posłuchaj. Nie przeproszę za to co wydarzyło się w ostatnich tygodniach. Nie przeproszę za pocałunki i za to co powiedziałem. Fakt, może widzę w tobie Mary... Nic na to nie poradzę.
- Nie wiem co się wydarzyło dawniej. Nie wierzę, że chodziło tylko o przedłużenie życia, a jeśli chodziło... Cóż, zawsze uważałam babkę za dziwną. Ja bym nie odmówiła. Ale ja to ja, a ona to ona. I dlatego nic z tego nie będzie, Moore.- warknęła. Zacisnęła dłoń na fiolce.- Dziękuję, za ten plan. Ale jeśli naprawdę chcesz czegoś w zamian to powiedz od razu, kiedy mogę odmówić.
- Nic nie chcę... Mówię poważnie.
- W porządku. Dziękuję.- powiedziała wstając i ruszając do drzwi.
- Albo...- wstał z miejsca i podszedł do niej, gdy zatrzymała się tuż przy drzwiach. Zamknęła oczy, stojąc do niego tyłem. Odwróciła się na chwilę, chcąc zobaczyć czego chce. Wtedy ją pocałował. Po raz kolejny. Delikatnie i czule, wplatając dłonie w jej włosy. Odsunął się po chwili i spojrzał jej w oczy. Poczuła pieczenie pod powiekami. Odwróciła się napięcie i zatrzasnęła za sobą drzwi. Wplątała się w coś beznadziejnego. Czuła się koszmarnie i chciała wyć do poduszki aż braknie jej tchu. Przeszła przez całe lochy, obraz, dormitorium i zatrzasnęła za sobą drzwi, rzucając się na łóżko. Leżała z twarzą przyciśniętą do poduszki i krzyczała, a niektóre rzeczy w pokoju latały w powietrzu by po chwili uderzyć w ścianę i rozbić się z hukiem. Jak on mógł tak się zachowywać?! Przez ostatnie tygodnie zagadywał ją na korytarzach i mimo iż za każdym razem kończyło się to tak samo, czyli krwawiącą wargą, pocałował ją kilka razy. A ona miała dość jego natarczywego zachowania, tego że ją osaczał, a ona nie miała jak się wydostać. Brakowało jej bliskości, może potrzebowała zainteresowania, bo od kilku miesięcy była sama, ale nic nie tłumaczyło tego, że kilka razy ugryzła go później niż wcześniej. Ale to nie miało znaczenia. Nic nie miało znaczenia...

~*~

Podczas kolacji była nieobecna. Obserwowała co się dzieje dookoła niej, jednak nie do końca kontaktowała. Ale widziała, że Śmierciożercy są jakoś bardziej pobudzeni w ostatnich dniach. Maj rozpoczął się tego rana, a wszyscy mieli dość tej sytuacji. Każdy chciał końca roku. I wszyscy czuli, że bitwa się zbliża. Wszyscy się bali. Ale tylko ona była pewna, że nie wyjdzie z tej bitwy cała i zdrowa.





~*~


Następny rozdział: 27.02.2016, godzina 18:00
Rozdział 24 - 'Battle' 

20 lut 2016

Rozdział 22 - 'Goodbye'

Leżała na łóżku i wpatrywała się w sufit. Blaise odprowadził ją do domu i mimo jego protestów, wygoniła go do domu. Teraz leżała sama, bo rodzice nie wrócili, jej kot spał w jej nogach, a ona miała zbyt wiele w głowie, żeby zasnąć. Nie do końca rozumiała co wydarzyło się niemal godzinę temu. Kiedy jednak wychodziła z pokoju, Draco wyglądał jak siedem nieszczęść ze złamanym nosem, najprawdopodobniej, złamaną ręką i tym wyrazem twarzy, jakby właśnie wydarzyła się największa katastrofa w jego życiu. Wyszła do kuchni, żeby nalać sobie wody, a kiedy wróciła, niemal wylała ją na podłogę.
- Przepraszam...
- Za to, że włamałeś się do mojego pokoju, czy za to co powiedziałeś?- warknęła niezadowolona.
- I to i to... Zachowałem się jak... nawet nie wiem czy istnieje słowo, które jest w stanie to opisać.- jęknął Draco siedząc na jednym z foteli.
- Masz rację. To było... draństwo, Malfoy. Przegiąłeś na całej linii. Zraniłeś mnie. Nie tylko tym co powiedziałeś, ale tym że tak o nas myślisz... Ty i Blaise jesteście moimi przyjaciółmi i nie mogę patrzeć na to jak się kłócicie. Szczególnie teraz...
- Wiem. Byłem go przeprosić.
- Więc najpierw poszedłeś do niego?
- Wiedziałem, że u ciebie zajmie mi to więcej czasu, bo ciebie obraziłem bardziej...
Usiadła wygodnie na łóżku i na niego popatrzyła.
- Co ci strzeliło do łba, że ja i Blaise...?
- Astoria powiedziała, że coś się między wami dzieje, a Dafne i Pansy... nie zaprzeczyły. Powiedziały, że faktycznie spędzacie ze sobą dużo czasu. A ja sobie dodałem przypis, że to prawda.
Wstał i siadł obok niej. Nie odsunęła się.
- Dlatego nie odzywałeś się?
Skinął głową.
- Bardzo cię potrzebowałam.
- Przepraszam...
- Coś dużo tych przeprosin. Blaise to mój przyjaciel. Jest dla mnie jak brat. W tym roku ciebie  nie ma w szkole... I został mi tylko on, bo wie więcej niż inni. Wie co do ciebie czuje.
- Powiedział mi to samo...
- To wybij sobie z łepetyny te idiotyzmy.- powiedziała cicho, zsuwając się i wpatrując w sufit.- Nie możemy się kłócić teraz...
- Wiem.
- Co się dzieje?
- Nic...- szepnął wypranym z emocji głosem.
- Draco, porozmawiaj ze mną. Nie zamykaj się...- powiedziała głaskając go czule po policzku. Leżeli na bokach i wpatrywali się w siebie.
- On wysyła mnie z innymi Śmierciożercami... Każe mi patrzeć jak mordują, torturują...- zawiesił głos.- Czuję się jak obdarty z uczuć... Bo muszę grać że mnie to nie rusza...
- Już niedługo, prawda?- spytała układając głowę na jego torsie i obejmując go mocno.
- Niestety... Nie mówmy o tym... Porozmawiajmy o czymś przyjemnym...
- Pamiętasz mecz w piątej klasie? Ten, przed którym wymyśliłeś tą kretyńską piosenkę o Weasley'u... 
- Weasley wciąż puszcza gole, oczy ma pełne łez, kapelusz zjadły mu mole, on naszym królem jest...- zaśmiał się głośno, nucąc pod nosem.- Weasley'a ród ze śmietnika, i tam jest jego kres, przed kaflem zawsze umyka, on naszym królem jest... Weasley jest naszym królem, i da nam wygrać mecz, więc zaśpiewajmy chórem: on naszym królem jest...
- Ta piosenka była straszna, Malfoy.- powiedziała z szerokim uśmiechem.
- Wiem. Ale podziałała!

~*~

Siedziała wygodnie na miotle i czekała na rozpoczęcie meczu. Dzisiaj grała na pozycji Ścigajacego, dlatego spojrzała na Zabiniego z chytrym uśmiechem, dając do zrozumienia, że dzisiaj złoją skórę Gryfonom. Kiedy mecz się zaczął, Ślizgoni od razu przejęli Kafla i niemal nie wypuszczali z rąk. Blaise podawał do Evelyn, aż w końcu ta zawisła przed Weasley'em, który z przerażoną miną wpatrywał się w jej drwiący uśmieszek. Dookoła nich słychać było piosenkę, którą wykrzykiwali wszyscy uczniowie Domu Węża.
Weasley wciąż puszcza gole, 
Oczy ma pełne łez, 
Kapelusz zjadły mu mole, 
On naszym królem jest...
Weasley'a ród ze śmietnika, i tam jest jego kres, przed kaflem zawsze umyka, on naszym królem jest...- zaśpiewała blondynka rzucając Kafla z takim impetem, że rudzielec o mało nie zleciał z miotły.
- Dziesięć punktów dla Slytherinu!- krzyknął Lee Jordan, który wszystko komentował na bieżąco. Na twarzy Evelyn wykwitł chamski uśmiech, kiedy odleciała kawałek i obserwowała jak Zabini umyka przed Tłuczkiem. Przechwyciła w dość brutalny sposób Kafla od jednej z Gryfonek i poszybowała po raz kolejny w stronę obręczy. Podała go do Blaise'a, który szybko zdobył kolejne punkty. Wszystko byłoby dobrze, gdyby przebrzydły Potter nie złapał Znicza, tuż przed Malfoy'em. Blondyn opadł wściekły na murawę i wyglądał jakby miał coś zniszczyć. Wybraniec jak zwykle musiał być wielce poszkodowany i upadł uderzony tłuczkiem w kręgosłup. Ta ofiara zawsze kończyła mecz z jakimiś obrażeniami. Widziała jak Draco zaczyna krzyczeć coś do Pottera. Wiedziała, ze to nie może się skończyć dobrze. Wylądowała i ruszyła w ich kierunku.
- A może ty po prostu, pamiętasz Potter...- rzucił jej przyjaciel, chcąc odejść od rozwścieczonych Gryfonów.- Jak cuchnął dom twojej matki i ten chlew Weasley'ów przypomina ci...
Nie skończył, bo Harry razem z jednym z bliźniaków rzucili się na niego i zaczęli okładać pięściami. Evelyn podbiegła i popukała rudego po ramieniu.
- Dwóch na jednego? Nie uważacie, że to trochę nie fair?- warknęła, a w jej oczach malowała się chęć mordu.- Może walka dwa na dwa, co?
- Wybacz, ale laski się nie biją...- powiedział zdenerwowany Weasley.
- Wiedziałam, że jesteście zwierzętami, ale nie że szowinistycznymi świniami.- wysyczała. Zamachnęła się i uderzyła chłopaka w twarz z takim impetem, że aż się zachwiał. Harry momentalnie odsunął się od pobitego blondyna, którego Blaise od razu zabrał do Skrzydła.- Więcej?- spytała, zauważając że zbliża się do nich Hooch. Jęknęła głośno i ruszyła do szatni.
- Panno White! Gdzie się pani wybiera?- zapytała.
- Muszę zdjąć strój...- odwarknęła niezadowolona.
- Co to za zachowanie?
- Bili go. Miałam stać i się przyglądać jak reszta?
- Nie trzeba było uderzać pana Weasley'a.
- Pozbiera się. O jego dumę bym się obawiała. W końcu uderzyła go laska...
- Panno White! 
- Pani Hooch...- powiedziała odwracając się napięcie.- Bili mojego przyjaciela. Przepraszam, że mam wybuchowy charakter i musiałam zareagować, bo siły były co najmniej niewyrównanie, nie uważa pani?- warknęła.- Jaki mam szlaban? Naprawdę jestem zmęczona i chcę odpocząć.
- Dwadzieścia punktów odejmuję Slytherinowi...- powiedziała nauczycielka i odwróciła się napięcie.

~*~

- Mógłbym przysiąc, że słyszałem wtedy jego łamane kości.- zaśmiał się cicho głaskając ją po głowie.
- To był niezły cios... Cóż mogę powiedzieć... Byłam wściekła.
- Zawsze byłaś gotowa mnie bronić. Moja bohaterka...- uśmiechnął się pod nosem.
- I zawsze będę.- powiedziała cicho, tak że nie była pewna czy usłyszał. 
- Jeszcze trochę...- odparł równie cicho przyciskając ją do siebie.

~*~

-... a pamiętacie... Na trzecim roku, jak Dementorzy wsiedli do pociągu, jak Potter zemdlał... Afera była na pół szkoły.- zaśmiał się Nott, kiedy wszyscy razem, spędzali Sylwestra. Czarnowłosy obejmował Pansy i co chwilę, czule całował ją w czubek głowy. Dafe siedziała na podłodze i wpatrywała się w ogień trzaskający w kominku z kieliszkiem w ręku i wybuchała głośnym śmiechem, za każdym razem gdy ktoś przywołał jakieś wspomnienie. Blaise rozsiadł się w fotelu, mając pod ręką cały alkohol jaki zdobyli. Ostatni fotel zajmowała Evelyn, która siedziała wtulona w blondyna i obserwowała przyjaciół, w jednej z ostatnich beztroskich chwil. Zasępiła się na tamto wspomnienie. Nie siedziała wtedy z resztą, tylko poszła przejść się po wagonach. Nikt nie wiedział, że ona także została wtedy zaatakowana. Nikt nie wiedział, że na kilka sekund stała się jedną z najbardziej nieszczęśliwych osób na świecie. Nikt, oprócz jej brata, który ją uratował. Przegonił czarnego stwora i pomógł jej wstać. Ukrył w swoich silnych ramionach i poprawił jej nastrój. 
Popatrzyła na twarze swoich bliskich, którzy uśmiechali się szeroko. Nawet Draco, który od dawna nie miał zbyt wielu powodów do uśmiechu.
- Cokolwiek by się nie działo świętemu Potterowi, była afera.- jęknęła Dafne.- Gdyby zgubił swoją różdżkę, pewnie cała szkoła byłaby sparaliżowana.
- Ja tam nigdy nie zapomnę rzygającego ślimakami Weasley'a.- wtrącił Draco, obejmując mocniej Evelyn, na co uśmiechnęła się szerzej.- Ten zawsze był ofermą do kwadratu. Przyczepił się do Pottera, dzięki temu zbierał laury. Ale to tylko skończony dureń.
Blaise zaśmiał się głośno, popijając Ognistą. Blondynka przejechała chłodnym palcem po Mrocznym Znaku Malfoy'a, na co nawet się nie wzdrygnął jak wcześniej. Jej skóra była wręcz kojąca w miejscu, które bardzo często go paliło. Uśmiechnął się do niej lekko. Wyglądali jak para, która wyjątkowo napawa się swoją bliskością, ale daleko im było do kogoś takiego. Oni byli przyjaciółmi, którzy nie do końca wiedzieli co jest między nimi, ale bardzo potrzebowali swojej bliskości.

- Zostaniesz?- spytała cicho, kiedy wszyscy wyszli i zostali sami.
- Powinienem wracać...- powiedział smutno.
- Jutro wracam do szkoły, Malfoy.- warknęła niezadowolona.- Kto wie kiedy znowu się zobaczymy. Nie mam zamiaru cię wypuścić.- dodała podchodząc do niego szybkim krokiem i całując namiętnie. Zaplotła dłonie na jego karku i wsunęła w jego włosy.
- Próbujesz mnie przekonać, żebym został?
- Mogę jeszcze się rozebrać...- szepnęła odsuwając się i zrzucając z siebie bluzkę, a po chwili zsuwając spodnie. Stała przed nim, ubrana jedynie w koronkową bieliznę. Uśmiechnęła się łobuzersko.- Mam swoje potrzeby, Malfoy.
- A ja mam je zaspokoić?- uniósł do góry jedną brew i kącik ust. 
- A nie chcesz?- spytała figlarnie, rozpinając stanik i rzucając go w bok. Przygryzła wargę i popatrzyła mu prosto w oczy.- Bo jeśli nie chcesz... To wiesz... Mogę znaleźć kogoś innego...
- Nie zrobisz tego.
- Skąd ta pewność?
- Bo nie jesteś dziwką, Lyn.- oparł się o ścianę nonszalancko i drwiąco się uśmiechnął.- Nie puszczasz się z byle kim.
- Masz rację... Puszczam się tylko z tobą.- powiedziała i zsunęła resztę swojego ubrania.- Nadal chcesz wyjść?
- Myślę, że zostanę jeszcze na trochę...- powiedział biorąc ją w objęcia i całując namiętnie i długo aż obojgu zabrakło tchu.- Jesteś najpiękniejszym stworzeniem jakie w życiu widziałem...
- Mów więcej takich rzeczy, a będę w stanie zrobić wszystko...- szepnęła, czując jak unosi ją do góry. Oplotła go nogami i zaśmiała cicho.
- Kiedy wracają twoi rodzice?
Spojrzała ponad jego ramieniem na zegarek.
- Dwie godziny.
- Fantastycznie...
- Twoje spodnie...- jęknęła, przerywając na chwilę pocałunek.
- Co z nimi?
- Drażnią...- warknęła rozpinając guzik i zamek.
- Wybacz. Nie moja wina, że tak szybko rozkładasz przede mną nogi.- zaśmiał się na co ugryzła go w wargę.- Auć...
- Rozbieraj się, cholera jasna...- warknęła, znów łącząc ich wargi w pełnym pasji pocałunku. Chwilę później po domu rozniosły się jęki spełnienia, mieszające się z krzykami pełnymi rozkazów i próśb.

- Nie chcę się z tobą żegnać...- powiedział cicho, kiedy stali w drzwiach jej domu. On w pełni ubrany, gotowy by wrócić do domu. Ona otulona ciepłym kocem. Wplótł palce w jej włosy i popatrzył w oczy.- Kiedy spotkamy się następnym razem wszystko będzie wyglądało inaczej...
- Wolałabym uciec na bezludną wyspę i zamknąć się w małym szałasie.
- Szybko by się znudziło takie życie.- szepnął całując ją lekko i czule.- Ja...- zaczął, ale nie potrafił skończyć. 
- Wiem.- powiedziała przymykając oczy i całując go jeszcze raz. Uśmiechnął się blado i odszedł w stronę bramy, nasuwając na czoło czapkę i poprawiając kołnierz płaszcza. Oboje nie spodziewali się, że ich następne spotkanie odbędzie się w samym środku walki.





~*~
Następny rozdział: 24.02.2016, godzina 18:00
Rozdział 23 - 'Plan' 

17 lut 2016

Rozdział 21 - 'Let's Destroy Christmas'

Pustym wzrokiem wpatrywała się w trzaskający w kominku ogień. Między palcami trzymała kubek z gorącą herbatą. Ostatnie miesiące przed powrotem na święta były okropne, a ona czuła się coraz gorzej, z kolejnymi torturami na sumieniu i coraz większą presją, którą czuli wszyscy dookoła. Zbliżała się wojna. Wszyscy to wiedzieli. Wszyscy się szykowali do starcia. Przeczesała dłonią jasne włosy i upiła łyk herbaty. Poczuła jak jej ojciec siada obok niej. Przez jakiś czas nie chciał przerywać ciszy jaka panowała między nimi.
- Nigdy nie chciałem, żeby tak to wyglądało...- powiedział nagle zaplatając ręce na kolanach.- Kiedy Alex odmówił, wiedziałem co się wydarzy. Kiedy Carrow go torturował... Byłem taki wściekły... Chciałem się zemścić. Bardzo go wtedy źle potraktowałem... A kiedy uciekł... Bałem się, że go dorwą. Chciałem znaleźć go pierwszy, żeby ukryć.
- Tato, nie musisz...- szepnęła.
- Muszę. Jestem ci winny wyjaśnienia...- westchnął głośno.- Nie jestem może człowiekiem, któremu łatwo przychodzi okazywanie uczuć. Może nie jestem najlepszym ojcem, ale... Wszystko co robiłem, robiłem bo was kocham. Chciałem was trzymać od Voldemorta i Śmierciożerców... Kiedyś popełniłem błąd, wstępując w jego szeregi. Byłem wychowany w przeświadczeniu, że mugole są nic nie warci. Wydawało mi się, że walka u jego boku nie będzie... Aż tak krwawa. A potem nie ma jak uciec. Albo podążasz za nim, albo giniesz ty i cała twoja rodzina.- powiedział cicho.- Z początku to przychodziło łatwo. Ale z kolejnym miesiącem byliśmy coraz bardziej przerażeni i niepewni. Ta porażka Lucjusza w Departamencie... Jak usłyszeliśmy jaką karę wymyślił Czarny Pan... Jak mógł dziecku kazać kogoś zabić?! Jak mógł go naznaczyć? Jeszcze bardziej się przeraziłem, że kiedyś ty... Nigdy bym sobie tego nie wybaczył...
- Wiem, tato. Kiedyś tego nie rozumiałam, ale teraz... Już wiem.- uśmiechnęła się blado.
- Coś cię martwi?
- Chodzi o jednego nauczyciela. To Śmierciożerca i on... Jest kimś z przeszłości babci Mary. 
- James? Trzymaj się od niego z daleka. To straszny człowiek. Poświęciłby własną matkę, żeby zrealizować swoje pragnienia.
- Wiem, zdążyłam to zauważyć. Nie chcę przebywać blisko niego, ale... On sam to robi. 
- Pewnie mu przypominasz Mary. Jesteś do niej bardzo podobna.- powiedział spoglądając na nią z nikłym uśmiechem.- Uważaj na niego. Nawet jeśli coś proponuje to zawsze oczekuje czegoś w zamian. A u niego lepiej nie miewać długów. A teraz... Pójdę się położyć. Dobranoc Evelyn...- powiedział lekko ściskając jej dłoń i odchodząc.

~*~

Wymknęła się z domu po północy. Wprawdzie nie miała już zakazu wychodzenia, ale nie chciała tłumaczyć rodzicom gdzie idzie. Przemykała ulicami Londynu, starając się nie zwracać zbyt wiele uwagi. 
- Alex...- powiedziała cicho, widząc brata w drzwiach ukrytego domu.
- Lyn, nie powinnaś przychodzić.
- Są święta! Chciałam cię zobaczyć i dać ci prezent...- uśmiechnęła się blado.- Potrzebuję z tobą porozmawiać, bo zaczynam wariować...
Uśmiechnął się lekko i przyciągnął ją do siebie. Trzymał ją w ramionach długie minuty i ani myślał ją puszczać.
- To się zbliża, prawda?- spytał, kiedy usiedli w pustym salonie.- Jesteśmy tu zamknięci, ale czujemy, że Zakon jest zaniepokojony. Harry szuka Horkruksów, Voldemort pewnie czuje, że depcze mu po piętach.
- Nie wiem. Tata trzyma mnie z dala od niego po ostatnim...
- Ostatnim czym?- warknął.
- Voldemort myślał, że tata wie gdzie jesteś. Torturował mnie, a potem...- zawiesiła głos.
- Co?
- Kazał Draco mnie zgwałcić.- wyrzuciła z siebie i popatrzyła na niego z niewzruszonym wyrazem twarzy.
- Mam go zabić?- zapytał unosząc jedną brew.
- Nie. Wtedy mnie nie tknął.
- Wtedy?
Wzruszyła ramionami z łobuzerskim uśmiechem.
- Więc jednak?
- Jednak co?
- Ty i on?
- Alex...- jęknęła.- On i ja... Jesteśmy przyjaciółmi. Potrzebował odskoczni od rzeczywistości to...
- Lyn, proszę cię nie puszczaj się. 
- Nie puszczam. Dbam o przyjaciela.- powiedziała z zawadiackim uśmieszkiem, wywołując jęk u brata.
- Trochę to brzmi jak puszczanie.
- Ale nim nie jest! Miał trudny rok, chciałam mu pomóc. Co ja poradzę na to, że taki sposób wydawał się odpowiedni...
- Wiem, że od dawna się w nim podkochujesz...
- Alex, dopóki to się nie uspokoi nic z tego nie będzie. On ma za dużo na głowie, nie chce angażować się jeszcze bardziej bo wystarczająco się martwi o rodzinę i przyjaciół. Już jestem celem ze względu na tatę... Poza tym... Nie wiem to zbyt skomplikowane. Na razie. Lubię naszą przyjaźń, nie chciałabym tego spieprzyć związkiem.
- Nie ufam mu. Słyszałem co ostatnio wyprawia ze Śmierciożercami. 
- On nie jest złym człowiekiem. On dorastał i wychowywał się w takim, a nie innym środowisku, do tego ma porywczy charakter i czasem go ponosi. On by zrobił wszystko dla swoich bliskich. Kocha swoich przyjaciół, którzy okazują mu wsparcie i podnosili go gdy było z nim źle. Wie, że gdyby odmówił... Wiele osób mogłoby ucierpieć. 
- Więc go nie potępiasz?
- Nie.- uśmiechnęła się ciepło.- Jaka byłaby ze mnie przyjaciółka gdybym w niego zwątpiła?

~*~

Zeszła po schodach i zauważyła czarnoskórego chłopaka przy drzwiach. Uśmiechnął się na jej widok i pocałował na powitanie w policzek.
- Wyglądasz pięknie, Lyn...- powiedział cicho lustrując ją wzrokiem. Ciemnozielona sukienka opinała jej smukłe ciało, podkreślała idealnie figurę i kończyła się w połowie ud. Czarne szpilki dodały jej kilku centymetrów, ciemny makijaż uwydatnił niebieskie oczy, a proste włosy dopełniły jej wygląd. 
- Dziękuję Zabini.
- Rozmawiałaś z nim od września?- spytał pomagając jej założyć płaszcz.
- Nie.- odparła sucho.- Próbowałam, ale cisza.
Jej rodzice pojawili się chwilę później i wszyscy ruszyli na coroczny obiad u Malfoy'ów, na który przychodziły zaprzyjaźnione rodziny. Pani Zabini spotkała się z nimi przed wielką posiadłością, która wyjątkowo dzisiaj pozbawiona była Śmierciożerców i Voldemorta. Weszli do domu i od razu zostali przywitani przez gospodarzy, którzy jak zwykle byli zimni i zdystansowani. Draco patrzył na swoich przyjaciół pustym i niemal obcym wzrokiem. Jakby coś się wydarzyło.
- Draco...- powiedziała cicho dziewczyna marszcząc brwi, ale jedynie rzucił krótkie cześć i odwrócił wzrok. Skrzywiła się i czuła, że jej zdenerwowanie zaczyna sięgać zenitu. 

Siedziała i wpatrywała się w blondyna siedzącego na przeciwko. Astoria co chwilę śmiała się z tego co mówił, co z całą pewnością mu się podobało. Evelyn widziała że się zmienił. Był bardziej wycofany, wręcz mroczny. To siedziało gdzieś w jego oczach. Ignorował ich. Ignorował ją i Blaise'a co niesamowicie ich irytowało. Świetnie za to zdawał się bawić w towarzystwie Astorii. Kiedy jednak nachylili się w swoją stronę, a ich twarze były wyjątkowo blisko siebie, szklanka, którą trzymała w dłoniach Evelyn, została niemal całkowicie zmiażdżona.
- Oj... Przepraszam.- powiedziała cicho, zauważając że krew sączy się z rozciętej dłoni.- Czasem nie doceniam swojej siły...- dodała słodkim głosem, na co Narcyza uśmiechnęła się ze zrozumieniem.
- Ależ nic się nie stało, Evelyn. Chodź... Trzeba opatrzyć to rozcięcie...- powiedziała prowadząc ją do pomieszczenia obok, a Skrzat zaczął sprzątać rozlaną wodę, szkło i jej krew z podłogi.

Wróciła po kilku minutach, ale nie zauważyła Malfoy'a i młodszej Greengrass przy stole. Jej siostra wzruszyła ramionami nie wiedząc gdzie podziała się ta dwójka. Blondynka siadła obok Zabiniego zdenerwowana.
- Zaczyna mnie wkurzać ta sytuacja...- warknęła piorunując go wzrokiem. Milczał, ale dokładnie wiedział o co jej chodzi. Kiedy dłuższą chwilę para nie wracała zdecydowała się ich poszukać, wmawiając innym, że musi skorzystać z łazienki. Przechodząc obok pokoju blondyna, zrozumiała gdzie podziała się ta dwójka. Aktualnie leżeli na jego łóżku, spleceni w namiętnym uścisku, niemal się pożerając. Oparła się o framugę rozważając opcje oderwania ich od siebie. W końcu wyciągnęła różdżkę i oblała ich lodowatą wodą.
- Wy tak serio?- warknęła zdenerwowana aż jej oczy pociemniały.
- Nie przeszkadzaj...- wysyczał Draco odzywając się do niej po raz pierwszy tego wieczoru. 
- Oh, przepraszam jaśnie pana. Brak mi taktu...
- Zazdrosna?- spytała słodkim głosem Astoria, zapinając sukienkę, poprawiając włosy i rozmazaną szminkę.
- Zejdź mi z oczu, bo za chwilę nie będzie mnie interesowało, że twoi rodzice są na dole.
- Nie możesz mi rozkazywać...- odszczeknęła jej dziewczyna, łapiąc blondyna pod rękę i splatając ze sobą ich palce.
- Jesteś tego pewna?- blondynka była u kresu wytrzymałości, jej oczy mordowały ją wzrokiem.- Ostatnio wprawiłam się w torturach, masz ochotę przetestować moje umiejętności?
- Daj jej spokój.- wtrącił się Draco. W tym samym momencie dołączył do nich Zabini.
- Co tu...- spytał, ale widząc ich wszystkich i ich miny zrozumiał od razu. 
- Nie wtrącaj się Zabini, Zabieraj swoją dziewczynę i spieprzać. Nie wiecie, że się nie przeszkadza?
- Dziewczynę? Co ty pierdolisz człowieku?
Evelyn zacisnęła palce na różdżce, mając ochotę wyczarować coś obrzydliwego tej małej, podstępnej wywłoce. Blondyn objął swoją towarzyszkę i spiorunował przyjaciół wzrokiem.
- Czy ty sobie ze mnie jaja robisz, ty tleniony, tępy idioto?!
To był dla niej silny cios w brzuch i mocne uderzenie w policzek. 
- A co ci do tego, hmmm?? Tak cię to interesuje? Powiedz mi myślisz o mnie wtedy kiedy się pieprzysz z moim przyjacielem czy po tym?- skrzywił się. Evelyn dostała furii. Rzuciła się za niego z rękami, okładała go po twarzy i popychała na ścianę.
- Jesteś skończonym draniem, Malfoy! Żadna by z tobą nie wytrzymała bo zachowujesz się jak imbecyl i frajer, wiesz?! Wszystko potrafisz zniszczyć! Wszystko!- krzyknęła, aż odsunęła się od niego dysząc głośno. Chłopak trzymał się za policzek, z którego sączyła się krew. W jego oczach pojawiła się wściekłość i dziwny, nieznany jej mrok. Wyglądał teraz jak żądny mordu zabójca. Przycisnął ją do ściany i utkwił wzrok w jej oczach.
- Kto pierwszy spieprzył sprawę, puszczając się z innym, co? Jesteś zwykłą dziwką, Lyn. Nie było mnie w szkole to poleciałaś do innego przyjaciela. Po to trzymasz się nas tak blisko? Żeby mieć z kim iść do łóżka?
Była zaszokowana jego słowami. Z jej oczu zaczęły kapać łzy, jednak nie spodziewała się tego co wydarzyło się chwilę później. Blaise wściekł się tak bardzo, że odsunął go od niej i przywalił tak mocno, że mogła przysiąc, że słyszała trzask kości. Zastanawiała się tylko czy to jego nos, czy ręka, którą Zabini wygiął wyjątkowo mocno i zamknął w silnym uścisku.
- Nie wiem co ci odjebało, przyjacielu ale ja i Evelyn nie sypiamy ze sobą. Naprawdę tak nisko o nas myślisz?- warknął i puścił go z taką siłą, że ten się przewrócił. Podszedł do zapłakanej Evelyn i wyprowadził ją z pokoju. 





~*~
Następny rozdział: 20.02.2016, godzina 18:00
Rozdział 22 - 'Goodbye'

13 lut 2016

Rozdział 20 - 'The Tale Of The Man Who Cheated Death'

Trochę się pozmieniało, ten fantastyczny szablon wykonała Ariana ze Starved Souls, za co niezmiernie dziękuję!


~*~

Szybkim krokiem szła jednym z korytarzy. W dłoni trzymała różdżkę, którą ściskała coraz mocniej jakby coś miało wyskoczyć zza zakrętu i ją zaatakować. Włosy miała zlepione i przyklejone do twarzy, po której nadal płynęła krew. Kiedy ich zaatakowali wszyscy gotowi byli na lekcje. Nikt się tego nie spodziewał. Kiedy Potter wpadł do szkoły, Snape uciekł, a cała reszta zaczęła się krzątać i szykować do walki, oni podejmowali jedną z najtrudniejszych decyzji w swoim życiu. Walczyć przeciwko swoim rodzinom? Ale było po wszystkim. Trupy leżały gęsto na podłogach. Wrogowie mieszali się z przyjaciółmi. Krew spływała po ścianach, schodach, a nawet po suficie. To była rzeź i każdy walczył z myślą, że zaraz może zginąć. Szukała znajomych twarzy z narastającym przerażeniem. Nagle potknęła się o czyjąś rękę. Spojrzała w dół i zobaczyła martwe oczy Dafne. Zaraz obok niej leżał Teodor i Pansy. Przeraziła się. Czuła, że jest źle. Że zaraz zobaczy to czego obawia się najbardziej. Nie myliła się i najgorsze koszmary właśnie się ziściły. Za rogiem zauważyła ciało Blaise'a. Rozpostarte szeroko ręce i otwarte oczy, wpatrujące się w sufit. Padła na kolana widząc kawałek dalej ciało blondyna. Załkała głośno. Wiedziała że jej rodzice i Alex nie żyją. Została sama. Zupełnie sama. Wszyscy ważni dla niej ludzie nie żyli. Złapała zimną dłoń chłopaka i przycisnęła do siebie jakby nie chciała mu pozwolić odejść. Tylko, że jego już nie było. Usłyszała za sobą kroki. Wiedziała do kogo należą. Podniosła się i z podniesioną głową spojrzała na czarownika. 
- Tak to jest... Jak wybiera się walkę po złej stronie...- wysyczał Voldemort. Nie bała się. Strach by go jedynie usatysfakcjonował.- Avada Kedavra.

Uniosła się zlana potem i oddychając szybko. Te koszmary ją wykańczały. Nie wysypiała się, bo za każdym razem bała się po raz kolejny zamknąć oczy. Leżała dłuższą chwilę próbując chociaż uspokoić oddech. Spojrzała na zegarek, który wskazywał 5 rano. Nie było sensu nawet próbować znowu usnąć. Podniosła się z łóżka i poszła wziąć szybką kąpiel i przygotować się do lekcji. Dormitorium opuściła wcześniej niż pozostali, chcąc wejść do Biblioteki. Nie było już Działu Ksiąg Zakazanych. Teraz wszystkie książki były dla nich dostępne. Szukała jednego z tytułów czarnomagicznych, które skupiały się na eliksirach. Od kilku tygodni profesor Moore nie dawał jej spokoju. Przez większość każdej lekcji się w nią wpatrywał i zawsze oczekiwał, że to jej uda się zrobić najlepszy eliksir bądź truciznę. Kompletnie nie rozumiała o co mu chodzi, ale wywierał na niej taką presję, że fakt jak była wychowana sprawiał, że chciała jego wymaganiom sprostać. Zabrała dwie książki i ruszyła z powrotem do sypialni, żeby je tam zostawić. Pech chciał, że zderzyła się z kimś i wielkie tomiszcza wylądowały z hukiem na ziemi.
- Przepraszam...- warknęła nieprzyjemnym tonem i spojrzała na osobę z którą się zderzyła. Ciemne oczy nauczyciela lustrowały jej twarz dokładnie.
- Panna White... Co pani robi tak wcześnie na korytarzu?- zapytał beznamiętnym głosem James, podnosząc książki i patrząc na tytuły. Uśmiechnął się drwiąco oddając jej obie.
- Chyba już zna pan odpowiedź.
- Oh, ojciec wspominał że jest pani wyjątkowo ambitna. Cóż, cieszę się że pani tak się stara na moje zajęcia. Proszę uważać...- powiedział nachylając się nad nią, tak że ich wargi dzieliły centymetry.- Następnym razem może pani trafić na mniej przyjaznego nauczyciela.
- Nie nazwałabym pana przyjaznym...- szepnęła spoglądając na Mroczny Znak.
- Pozory czasem mylą. A teraz proszę wrócić do sypialni i stawić się na śniadaniu razem z innymi...- warknął i odsunął się od niej. Ruszyła pewnym krokiem w stronę lochów, nie odwracając się ani razu w jego kierunku.

-... Dziwny jest. I rozmawiał z moim ojcem na mój temat.- jęknęła, kiedy razem z Teodorem i Blaisem siedzieli na śniadaniu. Pansy zajęta była rozmową z Dafne, dlatego nie słyszała jak jej przyjaciółka narzeka na ich nauczyciela eliksirów.
- Przyznam, że zachowuje się dziwnie...- odparł Teodor.- Cały czas się na ciebie gapi i od ciebie więcej wymaga.
- Posłuchajcie, on może mieć co najwyżej 34 lata. Byłam w Bibliotece i szukałam go w spisie uczniów Hogwartu z tamtych lat. Nikt o imieniu James Moore nie uczęszczał do naszej szkoły.- szepnęła nachylając się w ich stronę.
- To dziwne. Może jest młodszy, albo starszy tylko nieźle się trzyma...- zaczął zastanawiać się Blaise.
- Przejrzałam roczniki na przestrzeni 30 lat. Coś mi w tym nie pasuje. Dzisiaj przejrzę jeszcze starsze.
- Lyn on musiałby...
- Pamiętacie jak na lekcji mówił o życiu wiecznym?- spytała z błyskiem w oku.- A co jeśli on znalazł na to sposób?
- Popadasz w paranoję.- powiedział Zabini.- Spytaj Malfoy'a. Może on coś wie na jego temat.
- Nie.- odparła stanowczym głosem.- Niech Malfoy zajmie się sobą. Sama to rozgryzę...- warknęła podnosząc się i wychodząc z Wielkiej Sali.

Do Biblioteki poszła zaraz po lekcjach. Miała wolne jakieś 2 godzin, zanim powinna zrobić obchód korytarzy. Zebrała kolejne roczniki, które planowała przejrzeć i kilka książek, które miały posłużyć za przykrywkę, gdyby ktoś tu przyszedł. Chociaż ostatnio mało kto zapuszczał się do Biblioteki. Śledziła kolejne lata, będąc coraz bardziej zaniepokojoną brakiem Moora, w którymkolwiek z nich. Doszła do absolwentów z 1945 roku. Znalazła wśród nich Riddle'a, który gdyby nie fakt kim się stał, byłby całkiem przystojnym chłopakiem. Tracił jednak na uroku, kiedy człowiek uświadamiał sobie że to sam Voldemort. I chwilę później zamarła. Kilka zdjęć dalej, znalazła zdjęcie zawadiacko uśmiechającego się chłopaka. 
James Moore... 1938-1945
Nie było to możliwe, że ten człowiek to ten sam który ich uczy. Miałby teraz jakieś 71/72 lata... Ale wyglądał identycznie jak uczeń na zdjęciu.
- Widzę, że poznałaś mój mały sekret...- usłyszała za sobą, chwilę przed tym jak straciła przytomność.

~*~

Otworzyła oczy i rozejrzała się dookoła. Głowa ją bolała, a w nozdrza wdzierał się ostry zapach, którego nie potrafiła skojarzyć z niczym znanym. Pokręciła nosem i podniosła się lekko rozglądając po pomieszczeniu pełnym fiolek i kociołków. Próbowała się podnieść, ale opadła na ziemię z jękiem, gdyż ból był zbyt duży.
- Nie powinnaś robić gwałtownych ruchów.- usłyszała z oddali.
- Co ty nie powiesz...- warknęła patrząc na Moore'a. Złapała się za głowę i powoli podniosła.- Wyjaśnisz mi o co tu chodzi?
- Cóż, odkryłem sposób na życie wieczne.- zaśmiał się głośno.
- Chcesz w tym pomóc Voldemortowi? 
- Zależy co zaproponuje w zamian. Skarbie, słyszałaś jak mówiłem, że nasze umiejętności są najważniejsze... Ja je wykorzystuje żeby przeżyć.
- Czyli zniżasz się do jego poziomu, żeby uratować własną dupę?
- Powiedzmy, ze Czarny Pan nie da się pokonać tak łatwo...- zaśmiał się szaleńczo.
- Jesteś chory.- jęknęła z obrzydzeniem.- Po co mnie tu zabrałeś?
- Żeby ci o tym opowiedzieć. Żebyś zrozumiała.
- Może od razu mnie zabij.
- Żeby potem mnie wykończył twój ojczulek?- zadrwił.- Oh tak, twój tatuś to psychol, jeśli chodzi o jego własne dzieci. Tak pogruchotał Carrow'a po tym jak torturował twojego braciszka, że prawie mi było go żal. Cóż, ty jesteś za ładna, żeby cię pozbawić życia...
- Czuję się zaszczycona... Dlatego tak mnie obserwujesz na lekcjach? Bo jestem ładna?
- Nie. Obserwuję cię bo mi kogoś przypominasz.
- Ohoho! Chcę wiedzieć?
- Czy to nie oczywiste?- spiorunował ją wzrokiem.
- Chciałam to usłyszeć od ciebie.
- Dobra, opowiem ci historię o człowieku, który oszukał śmierć... Pod jednym warunkiem. Nie przerwiesz mi.- warknął, siadając na przeciwko niej. Skinęła głową na potwierdzenie i utkwiła w nim wzrok.

- Urodziłem się w 1926 roku. Dorastałem w arystokratycznej, magicznej rodzinie, w której czarna magia była na porządku dziennym. Ojciec był świetnym alchemikiem, więc szkolił mnie poza szkołą, kazał dużo czytać i trenować, żebym kiedyś potrafić uwarzyć wszystko. W wieku 11 lat rozpocząłem naukę w Hogwarcie. Trafiłem do Slytherinu i szybko znalazłem sobie kilku przyjaciół, którzy byli jak ja. Milczący, mroczni, niebezpieczni. Nie trudno się domyślić, że Tom Riddle był jednym z nich. Nie rozmawialiśmy ze sobą zbyt często, ale trzymaliśmy się razem. Tak było wygodniej. 
Kiedy Riddle zaczął tworzyć Horkruksy, kiedy zaczął zbierać wokół siebie zaufanych ludzi, kiedy zaczął tworzyć armię, byłem pierwszą osobą, do której się zgłosił. Widział jak wyglądam, wiedział że znalazłem sposób na zatrzymanie czasu. Chciał żebym mu przygotował dawkę. Ale... Nie ma nic za darmo. Powiedziałem, że jak sobie zasłuży na eliksir, to wtedy mu go przygotuję. Dlatego mi nadskakiwał. Byłem jedyną osobą, dla której zrobiłby wszystko. Tak desperacko mnie potrzebował. Eliksir przedłużający życie, eliksir wzmacniający... Proszę bardzo, byłem w stanie uwarzyć wszystko. Oprócz... Eliksiru, który przywraca życie i takiego, który chroni przed zabiciem nas. Rozumiesz? Mogę przedłużać życie, ale jeśli ktoś mnie zepchnie z klifu, albo uderzy Klątwą Śmierci to nic mnie nie uratuje. Voldemort chciał żebym coś wymyślił. Żeby się mógł jeszcze bardziej zabezpieczyć przed śmiercią. Popadł w paranoję. Chciał mieć plan B na wypadek gdyby... A ja dostawałem to czego chcę. Robił dla mnie wszystko. Miałem wszystko czego potrzebowałem. Chronił mnie. A ja miałem wygodne życie.
I tylko jednej rzeczy mi brakowało. Miłości. I nie, nie chciałem fałszywego uczucia, zbudowanego na pojeniu drugiej osoby eliksirem. Kochałem... Raz. W szkole, poznałem piękną dziewczynę. Byliśmy szczęśliwi, planowaliśmy wspólną przyszłość... Jednak kiedy wyznałem jej prawdę o eliksirze, kiedy zaproponowałem nieśmiertelność ze mną... Ona mnie zostawiła. Nie winię jej. Na początku byłem wściekły, ale potem zrozumiałem, że ona nie chciała takiego życia, a ja nie chciałem jej słuchać. Miała szczęśliwe życie. Kochającego męża dziecko. Wnuki. A mi odpowiada takie życie. Cóż... Nazwij mnie nieczułym, nazwij mnie samotnikiem, ale taki już jestem. I nikt nigdy nie wie jaką podejmę decyzję... Jeśli uznam, że pomoc Czarnemu Panu jest bardziej opłacalna... To nikt mnie nie powstrzyma przed znalezieniem sposobu, aby przeżył... Nie obiecuję że mi się to uda, ale...

Wpatrywała się w niego z szeroko otwartymi oczami, uświadamiając sobie kilka faktów.
Po pierwsze: ten człowiek był egoistom do potęgi entej. Nikt nigdy nie był większym, zadufanym w sobie, zaspokajającym swoje potrzeby bez względu na wszystko palantem.
Po drugie: był w stanie znaleźć sposób, na przedłużenie życia Voldemorta. Być może potrafił nawet w końcu odkryć jak wskrzeszać zmarłych. I z całą pewnością, Czarny Pan oferował mu wszystko czego chciał, dlatego z nim współpracował.
Po trzecie: to co najbardziej nią wstrząsnęło to fakt, że słyszała już wcześniej o nim, ale dopiero teraz sobie to uświadomiła. Bo kobietą, którą kochał była jej babka, która opowiadała, że ten człowiek to nieprzewidywalny socjopata, który jest zdolny do wszystkiego.






~*~
Następny rozdział: 17.02.2016, godzina 18:00
Rozdział 21 - 'Let's Destroy Christmas'