Przetarła dłonią oczy i podniosła się z łóżka. Spojrzała na zegarek i stwierdziła z rezygnacją, że już jest spóźniona na Transmutację. Wyszła spod ciepłej kołdry i w nieco szybszym niż normalnie tempie, próbując się wyszykować. Normalnie nie przejmowała się częstymi spóźnieniami na zajęcia do McGonagall, która co chwila wlepiała jej za to szlabany. Teraz bała się jakie będą konsekwencje. Krawat wiązała idąc już jednym z korytarzy z torbą przewieszoną przez ramię. Nie zwracała uwagi na to co dzieje się dookoła niej, chciała dostać się do sali i przeżyć kolejny dzień.
- Panno White. Cóż to? Spóźnienie?- zapytał Moore podchodząc do niej.
- Nawet najlepszym się zdarza.- warknęła niezadowolona.
- Na jaką lekcję?
- Transmutacja.
- W porządku... Dlaczego nie uczęszcza pani na moje lekcje?
- Ojciec poprosił dyrektora, bo doszedł do wniosku, że wiem, zbyt dużo żeby uczyć się z pozostałymi..- powiedziała z wyższością i odwróciła się napięcie.
- Oh, ma rację...- powiedział przypierając ją do muru i patrząc na jej usta.- Ale to oznacza, że nie jestem już twoim nauczycielem.
- I co z tego? Jakby to któregokolwiek ze Śmierciożerców by powstrzymało...
- Masz rację...- warknął i pocałował ją namiętnie.
Dlaczego na te kilka sekund zamarła?! Powinna go od razu od siebie odepchnąć, a nie stać jak słup soli i... no właśnie. I co? I rozkoszować się momentem? Oddawać się temu wszystkiemu? Pozwalać by jego ciepłe wargi łączyły się z jej...
Kilka sekund. Tyle zajęło jej uświadomienie sobie co się dzieje i ugryzienie go w wargę, aż poleciała z niej krew. Jęknął i wypuścił ją z objęć co wykorzystała na ucieczkę. Przecież ona i Draco się nie spotykali. Dlaczego więc czuła się jak ostatnia dziwka, która właśnie go zdradziła? Dlatego, że tak długo zajęło jej uświadomienie sobie co się dzieje, czy może ta mała, maluteńka myśl z tyłu głowy, że jej się to podobało?
Weszła do sali sporo spóźniona. Profesor McGonagall zmierzyła ją zdenerwowanym spojrzeniem, ale nic nie powiedziała. Dziewczyna siadła obok Zabiniego, który popatrzył na nią zmartwiony. Nic nie powiedziała tylko położyła książkę na blacie i utkwiła wzrok przed sobą. Nie mogła uwierzyć, że jej życie mogło się skomplikować jeszcze bardziej.
Po Transmutacji było Zielarstwo. Nie przepadała za tymi zajęciami. Dawniej uczyli się jak z roślin przygotować lekarstwa, jak je uprawiać i jak używać ich w codziennym życiu. Teraz jednak, jedyne rośliny o których słuchali, były trujące i bardzo często zakazane do własnej uprawy. Weszła do szklarni i od razu się przeraziła. Wilcza jagoda. Jedna z najbardziej trujących roślin. Słyszała, że jej owoców i korzeni używa się do tworzenia silnych trucizn.
- Dobrze uczniowie...- zaczęła profesor Sprout cicho.- Przed wami wilcza jagoda. Ktoś mi powie jaka jest śmiertelna dawka?
- Owoce to między 10 a 20 sztukami, w zależności od wieku i siły organizmu. Dla dzieci to jedynie 3-4. Jeśli chodzi o korzenie...- powiedziała Evelyn.- Słyszałam, że trzymanie ich w dłoniach już wywołuje wysypkę. Zjedzenie nawet małej ich części może skutkować zatruciem, śpiączką a nawet śmiercią.
- Tak... Teraz wam opowiem co nieco o zastosowaniu.
~*~
- Jesteś słaby...- wysyczał mężczyzna z różdżką wycelowaną w młodego, zwiniętego na ziemi chłopaka.- Ty i ona? Nie jesteś zdolny do miłości! To czyni nas słabymi! Powoduje, że łatwo nas złamać!
- Myślę, że zabawię się z tą twoją dziwką...- zaśmiała się czarnowłosa kobieta dorzucając bolesne zaklęcie od siebie. Nikt nie zwracał uwagi na lament jego matki, która klęczała pod ścianą i błagała, żeby przestali. A on krzyczał coraz głośniej, czując jak ból rozsadza mu nerwy, mięśnie i kości. Miał wrażenie, że jego ciało zaraz eksploduje, a to będzie zdecydowanie bardzo nieprzyjemny widok.
- Skończcie. Proszę...- załkała Narcyza.
- Cyziu, ja myślę że on nadal nie zrozumiał o co nam chodzi!- warknęła Bellatrix. Lucjusz stał z boku z nieodgadnionym wyrazem twarzy, jakby tortury jego syna nie robiły na nim wrażenia. Ale w środku aż się w nim gotowało, bo chciał wyłaś Rockwooda do piachu.
- Slaby, tchórzliwy... Kolejny Malfoy, nie powinienem się dziwić!- warknął Śmierciożerca.
- Musimy mieć pewność, że podczas bitwy, młody Dracon nie rzuci się na ratunek tej dziwce, tylko będzie walczył po naszej stronie!
- Ona nie jest dziwką...- powiedział blondyn wypluwając z ust krew.
- Właśnie o tym mówię...
Krzyknął znowu, słysząc szloch matki.
- DOŚĆ!- warknął Lucjusz i jednym machnięciem różdżki odrzucił oprawców syna na ścianę.- Wydaje mi się, że wystarczy! Wynocha z mojego domu!- krzyknął z groźnym błyskiem w oku, obserwując jak żona pomaga wstać ledwo żywemu chłopakowi. Miał dość tego wszystkiego. Chciał, żeby to dobiegło końca.
~*~
Wpatrywała się w kryształową kulę, znudzonym wzrokiem. Nienawidziła wróżbiarstwa. Nie wierzyła w te brednie i zawsze chciała jedynie przeżyć te lekcje i wyjść. Nauczycielka siadła nagle na przeciwko niej.
- Widzę ciemną aurę dookoła ciebie, dziecko. Postawię ci karty...- powiedziała obłędnym głosem.
- Nie... Nie trzeba...- jęknęła blondynka nie chcąc wiedzieć co ją czeka. Profesor Trelawney nie słuchała jej tasując karty i rozkładając je na stoliku. Dziewczyna nie do końca ogarniała co ona robi. Wpatrywała się w nią znudzonym wzrokiem. Nagle jednak nauczycielka odskoczyła, zrzucając i karty i kulę na podłogę. Evelyn popatrzyła na nią zaniepokojona tym nagłym wybuchem.
- Śmierć...- jęknęła kobieta odsuwając się jeszcze dalej.- Czeka cię śmierć...- dodała wychodząc z sali. Blaise patrzył na nią zaniepokojony. Po raz pierwszy zaczęła wierzyć w to co ktoś jej wywróżył. A raczej zaczęła się bać, że to może być prawda.
~*~
Jej kroki słychać było na całym korytarzu. Było ciemno, pusto i cicho. Chciała jak najszybciej załatwić sprawę i wrócić do sypialni. Ostatnie tygodnie były dla niej męczarnią. Moore nie dawał jej spokoju mimo iż nie chodziła na jego lekcje. Starała się unikać natarczywego nauczyciela, ale było to równie trudne, co przepłynięcie Oceanu Atlantyckiego. Był wszędzie. Osaczył ją i próbował zrealizować swoje chore wizje. Wierzył, że Evelyn jest w stanie się w nim zakochać. Ale nie była. Chciała uciec od niego jak najdalej się da. Najlepiej do innej galaktyki.
Nie miała zamiaru pukać do drzwi. Chciał się z nią zobaczyć. Nie ma problemu. Ale nie planowała być miła i udawać, że jej się to podoba. Weszła z impetem do sali od eliksirów.
- Proszę wejść...- powiedział z sarkazmem James.
- Czego chcesz?- warknęła nieprzyjaznym tonem.
- Usiądź...
- Nie. Postoję. I tak zaraz idę.
- Myślę że to potrwa dłużej niż ci się wydaje.
Nie ruszyła się.
- Dobrze więc...- powiedział i postawił na biurku dwie fiolki.
- Co to takiego?
- Ujmę to tak: nie przeżyjesz bitwy, która się zbliża. W ciągu najbliższych dwóch miesięcy zginiesz.
- To groźba? Bo jeśli tak, to jestem ciekawa jak zareaguje na nią mój ojciec.
- Nie grożę ci. Nie znam szczegółów, ale Voldemort wydał dyspozycję, że każdy Śmierciożerca ma cię zabić przy nadarzającej się okazji.
- Czemu nie zrobią tego teraz? W szkole jest ich kilkoro.
- Bo jeśli cię zabiją, to twój ojciec odejdzie, ciągnąc za sobą kilka osób. A Voldemort nie może sobie na to pozwolić. Jeśli zginiesz w walce...
- Nawet jeśli rodzice zrezygnują to wtedy będzie mu wszystko jedno... Nikt nie pójdzie za nimi, bo będą się bali...
- Dlatego, wpadłem na pomysł...
- Ale ja ci nie ufam. Nie chcę żadnych twoich pomysłów...
- Wysłuchaj mnie... O tyle cię proszę...
- Dlaczego?- spytała z szokiem wymalowanym na twarzy, wpatrując się w twarz nauczyciela. W końcu usiadła, bo to co usłyszała, było dla niej zbyt przerażające.
- Nie wiem. Może chcę naprawić to co spieprzyłem z twoją babką... Może za bardzo mi ją przypominasz...
- Pewnie chcesz czegoś w zamian.
- Nie. Nic nie chcę w zamian.- odparł spokojnie, podsuwając bliżej niej fiolkę. Niepewnie wzięła ją do ręki i popatrzyła na płyn w środku.
- Posłuchaj. Nie przeproszę za to co wydarzyło się w ostatnich tygodniach. Nie przeproszę za pocałunki i za to co powiedziałem. Fakt, może widzę w tobie Mary... Nic na to nie poradzę.
- Nie wiem co się wydarzyło dawniej. Nie wierzę, że chodziło tylko o przedłużenie życia, a jeśli chodziło... Cóż, zawsze uważałam babkę za dziwną. Ja bym nie odmówiła. Ale ja to ja, a ona to ona. I dlatego nic z tego nie będzie, Moore.- warknęła. Zacisnęła dłoń na fiolce.- Dziękuję, za ten plan. Ale jeśli naprawdę chcesz czegoś w zamian to powiedz od razu, kiedy mogę odmówić.
- Nic nie chcę... Mówię poważnie.
- W porządku. Dziękuję.- powiedziała wstając i ruszając do drzwi.
- Albo...- wstał z miejsca i podszedł do niej, gdy zatrzymała się tuż przy drzwiach. Zamknęła oczy, stojąc do niego tyłem. Odwróciła się na chwilę, chcąc zobaczyć czego chce. Wtedy ją pocałował. Po raz kolejny. Delikatnie i czule, wplatając dłonie w jej włosy. Odsunął się po chwili i spojrzał jej w oczy. Poczuła pieczenie pod powiekami. Odwróciła się napięcie i zatrzasnęła za sobą drzwi. Wplątała się w coś beznadziejnego. Czuła się koszmarnie i chciała wyć do poduszki aż braknie jej tchu. Przeszła przez całe lochy, obraz, dormitorium i zatrzasnęła za sobą drzwi, rzucając się na łóżko. Leżała z twarzą przyciśniętą do poduszki i krzyczała, a niektóre rzeczy w pokoju latały w powietrzu by po chwili uderzyć w ścianę i rozbić się z hukiem. Jak on mógł tak się zachowywać?! Przez ostatnie tygodnie zagadywał ją na korytarzach i mimo iż za każdym razem kończyło się to tak samo, czyli krwawiącą wargą, pocałował ją kilka razy. A ona miała dość jego natarczywego zachowania, tego że ją osaczał, a ona nie miała jak się wydostać. Brakowało jej bliskości, może potrzebowała zainteresowania, bo od kilku miesięcy była sama, ale nic nie tłumaczyło tego, że kilka razy ugryzła go później niż wcześniej. Ale to nie miało znaczenia. Nic nie miało znaczenia...
~*~
Podczas kolacji była nieobecna. Obserwowała co się dzieje dookoła niej, jednak nie do końca kontaktowała. Ale widziała, że Śmierciożercy są jakoś bardziej pobudzeni w ostatnich dniach. Maj rozpoczął się tego rana, a wszyscy mieli dość tej sytuacji. Każdy chciał końca roku. I wszyscy czuli, że bitwa się zbliża. Wszyscy się bali. Ale tylko ona była pewna, że nie wyjdzie z tej bitwy cała i zdrowa.
Dlaczego na te kilka sekund zamarła?! Powinna go od razu od siebie odepchnąć, a nie stać jak słup soli i... no właśnie. I co? I rozkoszować się momentem? Oddawać się temu wszystkiemu? Pozwalać by jego ciepłe wargi łączyły się z jej...
Kilka sekund. Tyle zajęło jej uświadomienie sobie co się dzieje i ugryzienie go w wargę, aż poleciała z niej krew. Jęknął i wypuścił ją z objęć co wykorzystała na ucieczkę. Przecież ona i Draco się nie spotykali. Dlaczego więc czuła się jak ostatnia dziwka, która właśnie go zdradziła? Dlatego, że tak długo zajęło jej uświadomienie sobie co się dzieje, czy może ta mała, maluteńka myśl z tyłu głowy, że jej się to podobało?
Weszła do sali sporo spóźniona. Profesor McGonagall zmierzyła ją zdenerwowanym spojrzeniem, ale nic nie powiedziała. Dziewczyna siadła obok Zabiniego, który popatrzył na nią zmartwiony. Nic nie powiedziała tylko położyła książkę na blacie i utkwiła wzrok przed sobą. Nie mogła uwierzyć, że jej życie mogło się skomplikować jeszcze bardziej.
Po Transmutacji było Zielarstwo. Nie przepadała za tymi zajęciami. Dawniej uczyli się jak z roślin przygotować lekarstwa, jak je uprawiać i jak używać ich w codziennym życiu. Teraz jednak, jedyne rośliny o których słuchali, były trujące i bardzo często zakazane do własnej uprawy. Weszła do szklarni i od razu się przeraziła. Wilcza jagoda. Jedna z najbardziej trujących roślin. Słyszała, że jej owoców i korzeni używa się do tworzenia silnych trucizn.
- Dobrze uczniowie...- zaczęła profesor Sprout cicho.- Przed wami wilcza jagoda. Ktoś mi powie jaka jest śmiertelna dawka?
- Owoce to między 10 a 20 sztukami, w zależności od wieku i siły organizmu. Dla dzieci to jedynie 3-4. Jeśli chodzi o korzenie...- powiedziała Evelyn.- Słyszałam, że trzymanie ich w dłoniach już wywołuje wysypkę. Zjedzenie nawet małej ich części może skutkować zatruciem, śpiączką a nawet śmiercią.
- Tak... Teraz wam opowiem co nieco o zastosowaniu.
~*~
- Jesteś słaby...- wysyczał mężczyzna z różdżką wycelowaną w młodego, zwiniętego na ziemi chłopaka.- Ty i ona? Nie jesteś zdolny do miłości! To czyni nas słabymi! Powoduje, że łatwo nas złamać!
- Myślę, że zabawię się z tą twoją dziwką...- zaśmiała się czarnowłosa kobieta dorzucając bolesne zaklęcie od siebie. Nikt nie zwracał uwagi na lament jego matki, która klęczała pod ścianą i błagała, żeby przestali. A on krzyczał coraz głośniej, czując jak ból rozsadza mu nerwy, mięśnie i kości. Miał wrażenie, że jego ciało zaraz eksploduje, a to będzie zdecydowanie bardzo nieprzyjemny widok.
- Skończcie. Proszę...- załkała Narcyza.
- Cyziu, ja myślę że on nadal nie zrozumiał o co nam chodzi!- warknęła Bellatrix. Lucjusz stał z boku z nieodgadnionym wyrazem twarzy, jakby tortury jego syna nie robiły na nim wrażenia. Ale w środku aż się w nim gotowało, bo chciał wyłaś Rockwooda do piachu.
- Slaby, tchórzliwy... Kolejny Malfoy, nie powinienem się dziwić!- warknął Śmierciożerca.
- Musimy mieć pewność, że podczas bitwy, młody Dracon nie rzuci się na ratunek tej dziwce, tylko będzie walczył po naszej stronie!
- Ona nie jest dziwką...- powiedział blondyn wypluwając z ust krew.
- Właśnie o tym mówię...
Krzyknął znowu, słysząc szloch matki.
- DOŚĆ!- warknął Lucjusz i jednym machnięciem różdżki odrzucił oprawców syna na ścianę.- Wydaje mi się, że wystarczy! Wynocha z mojego domu!- krzyknął z groźnym błyskiem w oku, obserwując jak żona pomaga wstać ledwo żywemu chłopakowi. Miał dość tego wszystkiego. Chciał, żeby to dobiegło końca.
~*~
Wpatrywała się w kryształową kulę, znudzonym wzrokiem. Nienawidziła wróżbiarstwa. Nie wierzyła w te brednie i zawsze chciała jedynie przeżyć te lekcje i wyjść. Nauczycielka siadła nagle na przeciwko niej.
- Widzę ciemną aurę dookoła ciebie, dziecko. Postawię ci karty...- powiedziała obłędnym głosem.
- Nie... Nie trzeba...- jęknęła blondynka nie chcąc wiedzieć co ją czeka. Profesor Trelawney nie słuchała jej tasując karty i rozkładając je na stoliku. Dziewczyna nie do końca ogarniała co ona robi. Wpatrywała się w nią znudzonym wzrokiem. Nagle jednak nauczycielka odskoczyła, zrzucając i karty i kulę na podłogę. Evelyn popatrzyła na nią zaniepokojona tym nagłym wybuchem.
- Śmierć...- jęknęła kobieta odsuwając się jeszcze dalej.- Czeka cię śmierć...- dodała wychodząc z sali. Blaise patrzył na nią zaniepokojony. Po raz pierwszy zaczęła wierzyć w to co ktoś jej wywróżył. A raczej zaczęła się bać, że to może być prawda.
~*~
Jej kroki słychać było na całym korytarzu. Było ciemno, pusto i cicho. Chciała jak najszybciej załatwić sprawę i wrócić do sypialni. Ostatnie tygodnie były dla niej męczarnią. Moore nie dawał jej spokoju mimo iż nie chodziła na jego lekcje. Starała się unikać natarczywego nauczyciela, ale było to równie trudne, co przepłynięcie Oceanu Atlantyckiego. Był wszędzie. Osaczył ją i próbował zrealizować swoje chore wizje. Wierzył, że Evelyn jest w stanie się w nim zakochać. Ale nie była. Chciała uciec od niego jak najdalej się da. Najlepiej do innej galaktyki.
Nie miała zamiaru pukać do drzwi. Chciał się z nią zobaczyć. Nie ma problemu. Ale nie planowała być miła i udawać, że jej się to podoba. Weszła z impetem do sali od eliksirów.
- Proszę wejść...- powiedział z sarkazmem James.
- Czego chcesz?- warknęła nieprzyjaznym tonem.
- Usiądź...
- Nie. Postoję. I tak zaraz idę.
- Myślę że to potrwa dłużej niż ci się wydaje.
Nie ruszyła się.
- Dobrze więc...- powiedział i postawił na biurku dwie fiolki.
- Co to takiego?
- Ujmę to tak: nie przeżyjesz bitwy, która się zbliża. W ciągu najbliższych dwóch miesięcy zginiesz.
- To groźba? Bo jeśli tak, to jestem ciekawa jak zareaguje na nią mój ojciec.
- Nie grożę ci. Nie znam szczegółów, ale Voldemort wydał dyspozycję, że każdy Śmierciożerca ma cię zabić przy nadarzającej się okazji.
- Czemu nie zrobią tego teraz? W szkole jest ich kilkoro.
- Bo jeśli cię zabiją, to twój ojciec odejdzie, ciągnąc za sobą kilka osób. A Voldemort nie może sobie na to pozwolić. Jeśli zginiesz w walce...
- Nawet jeśli rodzice zrezygnują to wtedy będzie mu wszystko jedno... Nikt nie pójdzie za nimi, bo będą się bali...
- Dlatego, wpadłem na pomysł...
- Ale ja ci nie ufam. Nie chcę żadnych twoich pomysłów...
- Wysłuchaj mnie... O tyle cię proszę...
- Dlaczego?- spytała z szokiem wymalowanym na twarzy, wpatrując się w twarz nauczyciela. W końcu usiadła, bo to co usłyszała, było dla niej zbyt przerażające.
- Nie wiem. Może chcę naprawić to co spieprzyłem z twoją babką... Może za bardzo mi ją przypominasz...
- Pewnie chcesz czegoś w zamian.
- Nie. Nic nie chcę w zamian.- odparł spokojnie, podsuwając bliżej niej fiolkę. Niepewnie wzięła ją do ręki i popatrzyła na płyn w środku.
- Posłuchaj. Nie przeproszę za to co wydarzyło się w ostatnich tygodniach. Nie przeproszę za pocałunki i za to co powiedziałem. Fakt, może widzę w tobie Mary... Nic na to nie poradzę.
- Nie wiem co się wydarzyło dawniej. Nie wierzę, że chodziło tylko o przedłużenie życia, a jeśli chodziło... Cóż, zawsze uważałam babkę za dziwną. Ja bym nie odmówiła. Ale ja to ja, a ona to ona. I dlatego nic z tego nie będzie, Moore.- warknęła. Zacisnęła dłoń na fiolce.- Dziękuję, za ten plan. Ale jeśli naprawdę chcesz czegoś w zamian to powiedz od razu, kiedy mogę odmówić.
- Nic nie chcę... Mówię poważnie.
- W porządku. Dziękuję.- powiedziała wstając i ruszając do drzwi.
- Albo...- wstał z miejsca i podszedł do niej, gdy zatrzymała się tuż przy drzwiach. Zamknęła oczy, stojąc do niego tyłem. Odwróciła się na chwilę, chcąc zobaczyć czego chce. Wtedy ją pocałował. Po raz kolejny. Delikatnie i czule, wplatając dłonie w jej włosy. Odsunął się po chwili i spojrzał jej w oczy. Poczuła pieczenie pod powiekami. Odwróciła się napięcie i zatrzasnęła za sobą drzwi. Wplątała się w coś beznadziejnego. Czuła się koszmarnie i chciała wyć do poduszki aż braknie jej tchu. Przeszła przez całe lochy, obraz, dormitorium i zatrzasnęła za sobą drzwi, rzucając się na łóżko. Leżała z twarzą przyciśniętą do poduszki i krzyczała, a niektóre rzeczy w pokoju latały w powietrzu by po chwili uderzyć w ścianę i rozbić się z hukiem. Jak on mógł tak się zachowywać?! Przez ostatnie tygodnie zagadywał ją na korytarzach i mimo iż za każdym razem kończyło się to tak samo, czyli krwawiącą wargą, pocałował ją kilka razy. A ona miała dość jego natarczywego zachowania, tego że ją osaczał, a ona nie miała jak się wydostać. Brakowało jej bliskości, może potrzebowała zainteresowania, bo od kilku miesięcy była sama, ale nic nie tłumaczyło tego, że kilka razy ugryzła go później niż wcześniej. Ale to nie miało znaczenia. Nic nie miało znaczenia...
~*~
Podczas kolacji była nieobecna. Obserwowała co się dzieje dookoła niej, jednak nie do końca kontaktowała. Ale widziała, że Śmierciożercy są jakoś bardziej pobudzeni w ostatnich dniach. Maj rozpoczął się tego rana, a wszyscy mieli dość tej sytuacji. Każdy chciał końca roku. I wszyscy czuli, że bitwa się zbliża. Wszyscy się bali. Ale tylko ona była pewna, że nie wyjdzie z tej bitwy cała i zdrowa.
~*~
Następny rozdział: 27.02.2016, godzina 18:00
Rozdział 24 - 'Battle'
Rozdział 24 - 'Battle'
Uhuhu bitwa tuż za rogiem. Fajny rozdział. Jak zwykle...
OdpowiedzUsuń