Ariana | Blogger | X X

26 maj 2016

Rozdział 38 - 'We're the same'

Stała obok Blaise'a i nie płakała. Nie była w stanie uronić ani jednej łzy. Po prostu wpatrywała się tępo w trumnę, w której spoczywał jej przyjaciel. Słyszała szloch Pansy i Dafne, ale ona sama nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Jej wzrok był pusty. Dochodziła do siebie po tych wszystkich wizjach. Cały czas zmagała się z obawą, że to jedna z nich, że znowu się obudzi. Poczuła jak Zabini łapie ją za dłoń. Nie było dużo osób. Tak jak się spodziewała, przyszli tylko jego znajomi, których można było policzyć na palcach jednej ręki. Teodor Nott, który stracił życie w walce o świat czarodziejów, stojąc na przeciwko rodziców, teraz był żegnany przez pięć osób. 
A to doprowadzało ją do furii.

~*~

- ... tym razem mam ochotę wrócić do szkoły. Rany, ale ja dam popalić Potterowi i jego przyjaciołom. Oh... Z ogromną chęcią im pokażę jaka ze mnie suka. Skoro za taką mnie wszyscy mają...- powiedziała z cynicznym uśmiechem, kiedy szli razem z Zabinim w stronę jej domu. Lubiła Wiltshire. Wprawdzie Londyn był według niej cudownym miastem, które pełne było kultury, sztuki, kolorów i miało swoją historię, a to wszystko wpływało na niepowtarzalny klimat tego miejsca, jednak Wiltshire... Było spokojne. Ciche. Zamieszkałe tylko przez arystokratyczne rodziny, których domostwa były sporo od siebie oddalone. Prywatność i brak wścibskich sąsiadów. Bogaci czarodzieje, wydawali ogromne sumy, żeby mieszkać w tym miejscu. Przepych było widać w każdej posiadłości i otaczającym ją ogrodzie. Tutaj nikt się nie przejmował zazdrością, bo wszyscy dookoła mieli tyle samo, albo więcej. W samym centrum hrabstwa znajdowało się małe miasteczko, w którym arystokracja mogła znaleźć to co najlepsze. 
Oh tak... Evelyn lubiła Wiltshire. I to, że wszyscy jej bliscy tu byli i wystarczył jej długi spacer, żeby zobaczyć się z przyjaciółmi. Poza tym, posiadłość jej rodziny znajdowała się w lesie, więc miała pod ręką to co lubiła najbardziej. 
To miejsce było idealne dla bogatych, zadufanych i uważających się za lepsze rodzin. Tylko takie tu mieszkały. W hrabstwie, które należało tylko do świata czarodziejów.
- Nawet mnie nie wkurzaj... W Ministerstwie patrzą na mnie jak na kryminalistę. Poza tym, wiesz co? Ja też mam ochotę wrócić. Odbić sobie ten ostatni rok. Zakończyć nasze panowanie z hukiem!- zaśmiał się, zarzucając marynarkę na ramię. Blondynka zaśmiała się, poprawiając czarną sukienkę.
- Narozrabiamy jeszcze, co?
- Oczywiście. To będzie dziki rok!- uśmiechnął się szeroko, obejmując ją mocno.- Dasz im popalić, co? Widzę, że wróciła twoja czarująca natura.
- Oh, kochanie. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak ja mam dość bohaterów wojennych...
- Wszyscy Ślizgoni chyba ci przytakną.
- Skoro postrzegają nas jako tych najgorszych... Będziemy tacy...- na jej twarzy pojawił się łobuzerski uśmiech, kiedy oparła głowę o jego ciało.

~*~

- Wcześnie wysłano listy w tym roku...- powiedział Nicholas, kiedy weszła do salonu i zdjęła ze stóp buty. Wzięła do ręki kopertę i wyciągnęła list.
- McGonagall dyrektorką.
- To było do przewidzenia. 
Zerknęła na ojca ponad kartką papieru.
- Mnóstwo książek. Nowa szata... A i... chyba muszę coś zrobić z różdżką. Ma spore pęknięcie.
- Możesz się jutro wybrać do madame Malkin i zamówić szaty zanim zacznie się prawdziwy szał przygotowań. A różdżkę myślę, że Olivander naprawi bez problemu.
- Rok szkolny zacznie się trochę wcześniej. W połowie sierpnia mamy się stawić w Hogwarcie...- usiadła na fotelu, wczytując się dalej w list.- Czeka nas jakaś oficjalna impreza... Cudownie i... Nadal mam zakaz gry?
- Evelyn... Wolałbym, żebyś odpuściła. Lekarze radzili, żebyś się nie narażała.
Zrobiła nadąsaną minę i znowu skupiła się na liście.
- Co jeszcze?- zapytał odkładając Proroka Codziennego.
- W sumie... To co zwykle...- odparła i podniosła się z miejsca.
- Rozprawa Draco będzie w tym tygodniu.
- Kiedy?- ożywiła się, odwracając napięcie w stronę ojca.
- Nie wiem dokładnie. Ale on i jego ojciec w końcu pewnie wyjdą.
- Świetnie.- powiedziała nieco hamując swoje emocje i ruszyła w stronę schodów.
- Jutro wybieram się na Nokturn. O 10.
- Dobrze.- powiedziała, wiedząc co ma na myśli.- Będę gotowa.

~*~

Szła pewnym krokiem obok Blaise'a, tuż po wyjściu z clubu. Musieli odreagować wszystkie wydarzenia ostatnich tygodni. Evelyn czuła, że wszystko się w niej kumuluje i tylko czeka, żeby wydostać się na zewnątrz. Więc postanowili się spić i dać ponieść. Utracić kontrolę i wyrzucić z głowy wszystkie myśli, emocje i uczucia. To zostało za drzwiami wielkiego clubu.
- Zastanawiałem się...- powiedział Zabini, kiedy po raz kolejny w ciągu ostatnich dni, szli jedną z bocznych dróżek w okolicach jej domu. Tym razem dookoła nich było ciemno, a tuż nad ziemią unosiła się warstwa mgły. Nastrój był magiczny i dość mroczny.- Dlaczego wtedy, na początku szóstego roku, Draco przyszedł do ciebie...
Zatrzymała się gwałtownie, przypominając sobie, że w jednej z wizji, rozmawiała z nim na ten temat. Zawahała się chwilę.
- Nigdy nie powiedział nic na ten temat...
- Przespaliśmy się ze sobą.- powiedziała beznamiętnym tonem. Na co Blaise zareagował śmiechem.
- Serio?
- Serio. Byliśmy w barze. Trafiliśmy na siebie przypadkiem. Trochę przegięliśmy z alkoholem. Wróciliśmy tak pijani, że... Mój pokój wyglądał jak po przejściu huraganu. A potem zamilkł. Pewnie chciał się wytłumaczyć.- wzruszyła ramionami.
- Jesteście niemożliwi.- skończył się śmiać i objął ją.- Czemu nic nie powiedzieliście?
- Nie wiem. Czym mieliśmy się chwalić? Wiem, że puszczałam się w szkole. Ale ty wiedziałeś co czuję do niego... Poza tym trochę było mi wstyd, że nie byłam nawet świadoma, że to on. Blaise, zrobiłam wiele idiotycznych rzeczy jeśli chodzi o Malfoy'a, dobrze o tym wiesz. 
- No wiesz... Nie zaprzeczę. 
- Czasami mam wrażenie, że powinnam go olać. Po prostu odwrócić się, zostawić i nie oglądać się za siebie. Ale nie mogę... Cholera jasna, nie potrafię.
- Wiesz co ci powiem? Że powinnaś spróbować, bo teraz będzie inaczej. Zobaczyć czy to, że nie będzie nacisków ze strony Voldemorta i Śmierciożerców na niego wpłynie. A wiesz, że ja jestem obok i w razie czego służę radą i czarującą osobą. 
Zaśmiała się głośno. 
- Czy ja właśnie chcę zmierzyć się ze smokiem?
- Z całą pewnością. Ale tylko ty wydajesz się odpowiednia, żeby go ujarzmić.
- To będzie dziwny rok. Bez Teo. Bez jego zamyślonego wyrazu twarzy i tych błyskotliwych uwag. Dopiero do mnie dochodzi że jego już nie ma. 
- Wiem...- westchnął Blaise i zapatrzył się w jakiś odległy punkt przed nimi.- Nigdy mi przez myśl nie przeszło, że to on polegnie... Tak wiele było przed nim... 
- I nikt nie pamięta, nikt się nie przejmuje oprócz nas. To takie przykre... Trzeba było uciec. I tak patrzą na nas jak na tchórzy, którzy winni są całemu złu. A tak przynajmniej Teo by żył. 
- Nie ma co rozpamiętywać. Trzeba żyć dalej, tego chciałby Teo.
- Pewnie by powiedział jakąś błyskotliwą sentencję, filozoficzne rozkminy na temat żałowania umarłych i tego, że nie warto płakać nad tym czego nie da się zmienić. 
- "Oh, wy popaprańcy nie macie sumienia! Po cholerę wyć z mojego powodu, skoro to mi życia nie zwróci? Żyjcie dalej tak, żebym był z was cholernie dumny! Bądźcie czarujący jak zawsze, bo za to was ceniłem. Nawet jeśli byliście bandą aroganckich cyników zakochanych we własnym odbiciu!"- powiedział Zabini naśladując głos przyjaciela. 
- To mówię ja... Teodor Nott, najnormalniejszy z tej całej zgrai narcyzów.- dodała Evelyn, śmiejąc się głośno.- Cholernie będzie go brakować.
- Tak...

~*~

Florence and the Machine - Long & Lost/ Mikky Ekko - Time
W pokoju panowały nieprzeniknione ciemności. Na dużym łóżku, pod cienką, zieloną narzutą spała blondwłosa dziewczyna. Twarz miała spokojną, malinowe usta były lekko rozchylone, a jedna z rąk ulokowana pod jej głową. Jej biały kocur spał w nogach, jakby przygotowany do zaatakowania potencjalnego napastnika. Ona natomiast oddychała równomiernie, a do jej snów nie wkradał się mrok i koszmary. Już od jakiegoś czasu wizje z bitwy zniknęły, nie budząc jej co noc. Po prostu zamknęła je w szufladzie w swojej głowie i nie pozwalała wyjść. Bo nie było zagrożenia, bo nie potrzebne było odtwarzanie na nowo spływających krwią korytarzy i ciał leżących pod ścianami.  Dzięki temu, oraz jej iście narcystycznej naturze, mogła po prostu cieszyć się, że ona przeżyła ona, a wraz z nią, większość jej bliskich. 
Poruszyła się lekko, zmieniając pozycję i przewracając się na drugi bok. Wysunęła rękę spod nakrycia, układając ną na boku swojego ciała. Białe włosy rozsypały się po jej twarzy, ale zamknięta w świecie snu, nie zwróciła na to uwagi. Przez otwarte drzwi na balkon, wpadały podmuchy ciepłego, letniego wiatru i blask księżyca w pełni, oświetlający jej postać. Wyglądała jak nimfa, otulona narzutą z roślin. O idealnej białej skórze, jasnych włosach opadających na spokojną twarz i zasłaniających skutecznie każdego dnia bliznę na szczycie jej czoła, której się nabawiła podczas bitwy. 
Powoli odsunął włosy z jej twarzy, tak żeby nie wpadały jej do oczu i ust. Pogłaskał jej policzek, czując pod palcami ciepło jej skóry. Znowu poruszyła się lekko, ale nie wzdrygnęła się, czując ten delikatny dotyk. Zsunął buty i zbędne ubrania i położył obok niej. Niemal natychmiast przywarła do niego całym ciałem, kładąc dłoń na jego torsie. Objął ją i przyciągnął do siebie, tak bardzo potrzebując jej bliskości. Dłuższą chwilę obserwował go kot, ale szybko powrócił do krainy snów. Jakby spokojniejszy o sen swojej właścicielki. Zamknął oczy, tak desperacko potrzebując snu. I już po chwili jego oddech się wyrównał, a on sam zatopił się w snach i po raz pierwszy od dawna, nie zrywał się z krzykiem, przerażony tym co w nich zobaczył.




~*~
Następny rozdział: 02.06.2016, godzina: 18:00


Rozdział 39 - 'Coming Back'

19 maj 2016

Rozdział 37 - 'Awakening'

2 maja 1998
It's hard to say goodbye
- Musi gdzieś tu być!- krzyknął, idąc korytarzem i rozglądając się na boki. Na podłogach leżało jeszcze sporo ciał, których nadal nikt nie zabrał. Czuł, że coś było nie tak. Czuł, że coś się wydarzyło. Musiał ją znaleźć... Był wściekły za to co zrobiła. Miała po prostu stać i przeczekać, a nie rzucać się na Voldemorta. Skręcił po raz kolejny. Nie dało się jej ominąć, przeoczyć. Jej włosy były zbyt charakterystyczne. I wtedy ją zobaczył. Leżała na ziemi tuż przed wejściem na Wieżę Astronomiczną. Oczy miała szeroko otwarte, zastygłe w przerażeniu. Opadł na kolana i załkał głośno. To się nie mogło wydarzyć, ona nie mogła być martwa. Wziął jej bezwładne ciało w objęcia i przytulił do siebie łkając głośno. Jej różdżka leżała obok niej, pęknięta lekko wzdłuż rdzenia. 
- Lyn, cholera...- powiedział cicho ukrywając twarz w jej włosach, które nadal miały swój charakterystyczny zapach.- Mieliśmy to ogarnąć teraz... Nie możesz mnie zostawić... Potrzebuję cię...- wyszeptał do jej ucha, jakby liczył że to ją przywróci.
Słyszał jak jej matka i ojciec wpadli do sali i wydali z siebie głośny szloch, nie chcąc nawet podchodzić do martwego ciała córki. Kątem oka dostrzegł jej brata, który upada na podłogę i ukrywa twarz we włosach Annalise. Pansy, nie była już nawet w stanie płakać po śmierci Teodora. Wpatrywała się w nich tępo, przytulana przez Dafne. Blaise opadł obok niego i pogłaskał blondynkę po bladym policzku.
- Musiałaś zgrywać bohaterkę?- powiedział cicho, kładąc dłoń na ramieniu Malfoy'a. Obaj nie mogli powstrzymać łez, wypływających z oczu. Draco zagryzł wargę niemal do krwi, czując dłoń swojej matki na ramieniu. Nie mógł pozwolić jej odejść... Była jego drugą połówką, nie mógł bez niej żyć. Zamknął jej otwarte oczy złożył na jej zimnym czole pocałunek. 
- Do zobaczenia...- szepnął cicho starając się powstrzymać szloch. Harry stał ze wzrokiem utkwionym w blondynie. Nigdy wcześniej, nawet rok temu, nie widział go w takim stanie. Tak załamanego i rozbitego. Widział jak uparcie trzyma ciało blondynki w ramionach. Jak wszyscy dookoła nie potrafią dojść do siebie po tym wszystkim. I wtedy minął go obcy mężczyzna, ominął wszystkich i siłą oderwał Malfoy'a od Evelyn, który zaczął głośno protestować. 
- Moore...- warknął ojciec dziewczyny i zbliżył się do mężczyzny, który powstrzymał go stanowczym gestem. Nachylił się nad dziewczyną, czule uniósł jej głowę i wlał coś między jej wargi. Dziewczyna zerwała się nagle i popatrzyła na niego ze strachem w oczach. Potem spojrzała dookoła siebie.
- Co do...?- jęknęła i odsunęła od niego.
- Nie taka była umowa?- spytał patrząc na nią uważnie.
- Ale... ja się obudziłam... Żyłam... To kolejny sen, prawda?- spytała opierając się o ścianę i zasłaniając uszy dłońmi.- Kolejna wizja, zaraz znowu się obudzę...- mówiła jak w amoku.- Znowu uwierzę, że jest dobrze... Zatracę się, będę wierzyć, że to wszystko jest idealną prawdą, a potem znowu się obudzę...
- Evelyn...- powiedział cicho James wyciągając w jej kierunku dłoń.- To jest prawda... Obudziłaś się naprawdę...
- Ile czasu...?
- Nie wiem, z godzinę...- szepnął.
- To naprawdę się dzieje?
Spojrzała na swojego brata, który akurat stanął kawałek za Jamesem. 
- Alex...- szepnęła cicho i podeszła do niego powoli.
- Chodź tu...- powiedział i przyciągnął ją do siebie.- Myślałem, że nie żyjesz...
- Żyję...- powiedziała cicho, nadal nie będąc pewną czy to wszystko jest prawdziwe, czy nie.- Jak mogę mieć pewność, że to wszystko to prawda? Ostatnia wizja trwała prawie pół roku...
- Ile razy się zmieniały wizje?
- Nie wiem, one się zlewały... 
- Świat snów jest dość tajemniczy... Na przestrzeni godziny tutaj, widziałaś w głowie tyle wizji, że teraz nie wierzysz, że to się dzieje naprawdę.- powiedział James i minął ją.
- Dziękuję... Że nie olałeś sprawy.
- Mieliśmy umowę...- powiedział i spojrzał na aurorów, którzy wpadli do Wielkiej Sali. Od razu skierowali się w stronę Jamesa, który nawet nie walczył, kiedy wyprowadzali go na zewnątrz. Dwóch jednak stało dalej. Wszyscy popatrzyli w ich kierunku.
- Panie Malfoy, pójdzie pan z nami po dobroci?- spytał jeden z nich. Evelyn oderwała się od brata.
- Słucham?!- warknęła wychodząc przed nich.- Jakim prawem?!
- Przynależność do Śmierciożerców. Pan Malfoy musi poczekać na rozprawę w Azkabanie. Tak jak jego ojciec...
- Nie ma takiej opcji...- powiedziała, ale poczuła dłoń na ramieniu.
- Lyn...- powiedział cicho.- Pójdę dobrowolnie.- dodał. Popatrzyła na niego zrezygnowana i mocno go przytuliła.- Jeszcze trochę...- powiedział całując ją w czubek głowy i wyszedł razem z aurorami. Westchnęła głośno i podeszła do pozostałych osób.

~*~

Siedziała w niewielkim gabinecie i stukała palcami o kolano. Czekała aż wysoki mężczyzna przyjdzie do niej i zacznie przesłuchanie. Po kilku dniach, kiedy wszystko zaczęło wracać do normy, jej charakter też wrócił na swoje miejsce. Cynizm i arogancja niemal biły z niej na odległość, odstraszając wszystkich dookoła. Wywróciła oczami, kiedy usłyszała zatrzaskiwanie drzwi.
- Nareszcie.- warknęła.- Panu się wydaje, że mam cały dzień?
- Proszę mi wybaczyć. Mamy naprawdę urwanie głowy.
- Dobra, dobra. Zaczynajmy... Szybciej będę mogła wyjść.
- Zapytam panią najpierw o pana Moore'a.  
- Nie wiem co mam powiedzieć na jego temat. Uratował mi życie. Ale kim ja jestem, żeby to miało znaczenie? Nikim. Nie jestem bohaterką wojenną. Był Śmierciożercą, nie bardzo mu ufałam. Pomógł mi, ot i cała historia.
- A pan Malfoy?
- Naprawdę... Jestem oburzona, że niewinnego człowieka zamykacie w Azkabanie. Minęły już dwa tygodnie! 
- Takie są procedury...- odparł nieco speszony mężczyzna, widząc jej zdenerwowanie.
- Procedury. Niewinny chłopak gnije w tym koszmarnym miejscu, a sądzeni są mordercy i socjopaci. Fantastyczne te wasze procedury. Draco jest niewinny. Został zmuszony do dołączenia do Śmierciożerców, ale nie zrobił nic złego. Czy to wszystko?- spytała mierząc go swoimi lodowatymi oczami. Mężczyzna skulił się w sobie i skinął głową. Wstała i wyszła, zatrzaskując z impetem drzwi. Przeszła kawałek korytarza, a jej obcasy stukały o podłogę, sprawiając że ludzie spoglądali w jej kierunku. 
- White!- usłyszała i odwróciła się niezadowolona.
- Czego, Potter?- warknęła.
- A co z zawieszeniem broni?
- Zerwane. Dzięki ci, za uratowanie świata, ale na chwilę obecną... Nie wchodź mi w drogę.- powiedziała i odwróciła się napięcie.
- Dzięki Zakonowi, twoi rodzice nie zostali osądzeni. Twój bart dostał pracę w Ministerstwie, podobnie jak ojciec. Matka wróciła do Munga. A ty nadal masz jakiś problem?
- Wybacz, ale mam całować ziemię, po której stąpają członkowie Zakonu? Może po prostu cię nie lubię? Może taka już jestem, że czuję się lepsza od innych? Może taki mam charakter? Pogódź się tym, Chłopcze. Dzięki za pomoc. 
- Myślałem, że już mamy to za sobą... Mówiłaś, że...
- Nie rozumiesz?! Mój przyjaciel od dwóch tygodni siedzi w Azkabanie, bo ma na ręce Mroczny Znak, którego nie chciał! Potter, on ma 17 lat!- powiedziała, patrząc na niego z góry, bo dzięki obcasom, była od niego sporo wyższa.- Nikt nie ma czasu, żeby przeprowadzić proces, który według mnie jest zbędny, bo Draco nic nie zrobił! Walczył po twojej stronie, ryzykował wszystko! Walczył przeciwko rodzicom i ludziom, których doskonale znał i wiedział do czego są zdolni! I co dostaje w zamian? Małą celę w Azkabanie. A ty i twoi kumple zbieracie laury! Czy ktokolwiek podziękował nam? Pansy, Blaisowi, Dafne? Ktokolwiek wspomniał Teodora, który stanął oko w oko ze swoim szalonym ojcem, tuż przed tym jak został zamordowany?! Nikt nie mówi o nas. Wszyscy mówią o Weasley'u, który stracił brata, o biednym dziecku Lupina, które straciło rodziców. Gratulują Krukonom, Puchonom... Gryfonom. Ale nas wszyscy mają w dupie, bo jesteśmy ze Slytherinu. Bo nasi rodzice byli Śmierciożercami. Bo byliśmy wredni i aroganccy. Każdy zapomina, że mieliśmy do stracenia tak samo dużo jak wy. Więc nie, Potter, nie będę miła. Nie będę ci słodzić i wychwalać pod niebiosa. Nie licz na to teraz i nie licz na to w szkole. Wiem, że do niej wracasz... I wszystko wraca do normy.- warknęła zdenerwowana, aż jej oczy pociemniały, i odwróciła się, odchodząc pewnym krokiem w stronę windy.

~*~

Wyszedł wolnym krokiem z Ministerstwa i popatrzył na dwójkę osób, które stały oparte o ścianę. Blondynka paliła papierosa, ubrana w czarne, skórzane spodnie i białą luźną koszulkę. Wyglądała na odprężoną i aroganckie podejście do wszystkiego i wszystkich miała wymalowane na twarzy. Podszedł do nich pewnym krokiem, wziął ją w ramiona i pocałował namiętnie. 
- Wynajmijcie pokój!- powiedział Zabini, na co Draco pokazał mu środkowy palec. Kiedy w końcu oderwał się od Evelyn i skierował w jego kierunku, czarnoskóry uśmiechnął się łobuzersko.- Wolisz klasycznie czy z języczkiem?- spytał rozkładając ręce.
- Z tobą skarbie, tylko z języczkiem.- odparł spokojnie. Dziewczyna zaśmiała się cicho.
- Co, kryminalisto? Czas do domu...
- Wstawaj...- usłyszał nagle i nie potrafił zlokalizować osoby, która to mówiła. Odwrócił się napięcie i spojrzał na strażnika w drzwiach.- Obiad...- warknął mężczyzna i wsunął tacę, na której stał talerz i kubek. Blondyn podniósł się z ziemi i wziął jedzenie, jedząc je łapczywie. Porcje dla więźniów były niewielkie, a jedzenie pozostawiało wiele do życzenia. Tylko myśl o tym, że niedługo może stąd wyjdzie, trzymała go przy zdrowych zmysłach. Zjadł co zostało mu podane i napił się względnie ciepłej herbaty i oddał wszystko pod drzwi, po czym siadł pod ścianą i zapatrzył się na otaczające go mury. Wprawdzie poszedł dobrowolnie z aurorami, ale nie myślał że jego areszt potrwa aż tyle. Był wściekły. Miał ochotę coś rozwalić. Z jego strachu i niepewności nie zostało nic. Po prostu wrócił dawny on, który chce walczyć z większością ludzi dookoła.

~*~

Coś się zmieniło. Jej brat wrócił do domu, zajął swój dawny pokój i na nowo zaczął się dogadywać z rodzicami, którzy też się zmienili. Poświęcali im więcej czasu, bardziej interesowali się ich samopoczuciem. Nadal byli wyniośli i chłodni, ale to raczej ich sposób bycia i nie liczyła, że to akurat się zmieni. Weszła do swojego pokoju, rzucając torebkę na łóżko i opadając na nie tuż obok kota, który spał smacznie. 
- Wróciłaś z Ministerstwa?- spytał Alex zaglądając do środka.
- Tak. Zero szacunku. Siedziałam czekając na przesłuchanie ponad 30 minut. Tragedia. 
- Lyn, oni naprawdę maja urwanie głowy. 
- O nie... Nie zaczynaj! Jestem wściekła! Oni mają urwanie głowy, a niewinny człowiek gnije w Azkabanie! Alex, to mój przyjaciel i nie mogę patrzeć na to, że tam siedzi zamiast cieszyć się wolnością! I przesłuchanie wygląda... Jestem taka wściekła! Jak oni traktują arystokrację! To karygodne.
- Wyłazi z ciebie jędza...- powiedział, stojąc oparty o framugę.
- Bo jestem zła.- szepnęła zakrywając twarz dłońmi.- Zła i zmęczona tym łażeniem i popychaniem tego wszystkiego. Narycza jest okropnie przejęta. Mąż w Azkabanie, syn w Azkabanie. Ledwo daje sobie radę... Wiesz, że Annabell cały czas z nią siedzi?
- Tak, słyszałem ale...
- Nie tłumacz. Wiem, że Lucjusz jest jaki jest i robił to co robił, ale ona się martwi o Draco. A on nie jest niczemu winny!
- Wiem, że się martwisz... Ale mam nadzieję, że już niedługo będzie miał proces i wyjdzie. Wiesz, że zeznania Narcyzy bardzo pomogą?
- Tak, słyszałam że okłamała Voldemorta w Zakazanym Lesie. 
- Harry potwierdził.
- Fantastycznie. Święty Potter znowu wszystkich ratuje.
- Lyn...
- Nie, Alex. Wkurza mnie słuchanie jaki to Potter jest odważny, jak jego przyjaciele uratowali świat, jak poświęcili wszystko by inni byli bezpieczni. Kurwa! Jutro jest pogrzeb Teodora, czy ktoś o tym wie oprócz jego bliskich? Nie! Bo nikt nie zwraca uwagi, że my też poświęciliśmy wiele. Teo stracił życie, a pewnie oprócz nas na pogrzebie nikogo nie będzie. Bo jego rodzina to banda socjopatów i sadystów, która miała go w dupie. Nikt nie patrzy na poranioną rękę Dafne, blizny Blaise'a, brak wolności Draco czy załamanie Pansy. Bo my jesteśmy ci źli... Mam tego dość. Wiesz jak na mnie patrzą w Ministerstwie? Jak na jedną z tych złych. Bo co? Bo ratowałam swoje życie? Nie każdy ma ochotę umrzeć za innych. A ktoś zapomina, że to ja odstawiłam Pottera na Wieżę, żeby przeżył do czasu pozbycia się Nagini. Nie chcę laurów i pieśni na swój temat...- skończyła nagły wybuch.- Chcę szacunku i sprawiedliwości...



~*~
Następny rozdział: 26.05.2016, godzina: 18:00

Rozdział 38 - 'We're The Same'

4 maj 2016

Rozdział 36 - 'Punishment'

Zszedł do kuchni i zastał blondynkę ubraną tylko w jego białą koszulę, kręcącą się po kuchni. Podszedł do niej i objął w talii odsuwając jej włosy na bok i całując po szyi.
- Jak ty masz siłę, żeby szykować śniadanie?- zapytał bujając się lekko na boki. Uśmiechnęła się szeroko.
- Głód.- odparła, głaszcząc go po twarzy.- Dobrze się czujesz?
- Fantastycznie.- szepnął głaszcząc jej uda.
- Wytrzymasz aż zjemy?- uderzyła go lekko w rękę. Poczuła jak woda spada z jego włosów na jej skórę.-Długo byłeś pod prysznicem po tym jak wyszłam...
- Bardzo żałuję, że żeby zmyć ten cały szpital, musiałem zmyć ciebie, ale...
- Siadaj, najpierw jedzenie... Potem przyjemności...- odparła odpychając go od siebie i uśmiechając się szeroko. Postawiła przed nim talerz i zaczęła ogarniać blaty. 
- Słusznie! Zaraz będzie nam potrzebne miejsce...- odwróciła się w jego kierunku, przechylając głowę i uśmiechając, patrząc na niego z czułością.- Zostań w kuchni do końca życia, co? Tak dobrze gotujesz...
- O nie mój drogi. To by się skończyło tym, że byś mnie rozebrał, kazał gotować nago i czekać aż wrócisz, żebyś mógł...
- Kochać się z tobą do nieprzytomności.
Wywróciła oczami i podeszła do niego masując powoli jego plecy. Mruknął z zadowolenia.
- I jeszcze to... Na pewno zamknę cię w domu... 
Siadła obok niego na blacie i przyglądała mu się uważnie. Uśmiechnął się do niej połykając kolejny kęs jajecznicy. W końcu odsunął talerz i stanął między jej nogami. 
- Jeszcze dużo miejsc w tym mieszkaniu trzeba ochrzcić...- szepnął rozpinając guziki koszuli i zsuwając ją z jej ciała.- Kocham cię...- szepnął unosząc jedną jej nogę i kładąc sobie na ramieniu.- Runda druga, skarbie...- zagryzła wargę, patrząc mu prosto w oczy.

- Ja chyba nie mam siły...- powiedziała, leżąc na pluszowym dywanie, wtulona w jego ciało. W kominku rozpalony był ogień, a za oknem zrobiło się ciemno.
- Ja chyba też...- jęknął rozrzucając ręce dookoła głowy.- Wow...
- Mmmm...- mruknęła wtulając twarz w jego skórę.
- Zanim tu przyszedłem, widziałem się z rodzicami. Zapraszają nas jutro na kolacje.- pogłaskał czule jej ramię i pocałował ją w czubek głowy.
- Okey... A co z twoją pracą?
- Myślałem, żeby zostać w prawie. W Mungu nie ma teraz etatu, ale może zostanę prawnikiem... Wiesz, dzięki przygotowaniu do bycia aurorem, znam prawo bardzo dobrze. Zrobię kurs i mógłbym dalej pracować w Ministerstwie.
- Podoba mi się ten pomysł...- powiedziała całując jego obojczyk.- Draco...
- Słucham, księżniczko.
- Moore wrócił...
- Widziałaś się z nim?- poczuła jak spiął się nagle i popatrzył na nią z groźnym błyskiem w oku.
- Był tutaj.
- Iii?- warknął.
- Drażnił się ze mną. Przyznał że to on nasłał tego drania, który ci to zrobił... Poza tym Śmierciożercy zbierają siły...
- Iii? To nie koniec, prawda?
- Dobierał się do mnie...
- Kurwa...- przeklął i wstał z miejsca.- Chciałaś tego?!
- Uspokój się...- wysyczała, zakrywając się kocem, bo nagle jej nagość zaczęła ją krępować.- Oczywiście, że tego nie chciałam! Nie podobało mi się to! To było obrzydliwe!
- Dotykał cię obcy facet!- krzyknął, uderzając ręką o ścianę.
- Wbrew mojej woli!
- Jesteś tego pewna?! Już w szkole się do ciebie przystawiał!
- No chyba sobie żartujesz! Naprawdę tak o mnie myślisz?! No przecież nie pozwoliłabym mu na to, nigdy nie pozwalałam! To, że miał jakąś pieprzoną obsesję na moim punkcie to nie moja wina! Nienawidzę go, przez niego żyłam we śnie przez trzy lata, a nawet teraz zastanawiam się, czy naprawdę już się obudziłam, czy nie! Kocham cię i nie chcę, żeby dotykał mnie jakikolwiek inny mężczyzna, rozumiesz? Więc przestań rzucać te okropne oskarżenia!- krzyknęła i ruszyła schodami na piętro. Po chwili usłyszał jak drzwi do sypialni głośno się zatrzasnęły. Po raz kolejny uderzył pięścią w ścianę, po czym uchylił okno i wciągnął do płuc chłodne, późnojesienne powietrze. Wiedział, że przesadził, ale myśl, że ten sukinsyn był tutaj i ją dotykał, doprowadzał go do szaleństwa. 
Ponieważ nigdy nie spotykał się na poważnie z żadną dziewczyną, nigdy nie pojął że jest zazdrosny. Tak, Draco Malfoy nigdy nie miał powodu by być zazdrosnym. Nigdy nie był zaborczy, nigdy nie wkurzał się gdy inni dotykali jego dziewczyn na jedną noc. On nie chciał jedynie, by ktokolwiek dotykał Evelyn, chociaż wiedział że tak się dzieje. Ale nie miał prawa być zazdrosny. Do teraz. Teraz mógł po prostu być wściekły, że palce innego faceta, dotknęły jej delikatnej skóry i... no właśnie, sprawiły ból czy przyjemność?
Wszedł po cichu do sypialni. Łkała z twarzą ukrytą w poduszce, a jej kot siedział przy niej, bezgłośnie ją pocieszając. Ladon spiorunował go wzrokiem, okazując swoje niezadowolenie z jego przybycia. Olał futrzaka, bo w tym momencie nie liczył się dla niego nikt, poza nią. Położył się za nią i dotknął jej ramienia.
- Lyn...
- Zostaw mnie.- załkała nie odrywając twarzy od poduszki.- Zraniłeś mnie, wiesz? Zdajesz sobie sprawę jak to boli? 
- Przepraszam... Wiem, zachowałem się jak palant... 
- No zachowałeś! Jak wielki, zaborczy, zaślepiony dupek...- powiedziała cicho i odwróciła się w jego kierunku.
- Wybacz... Nic nie poradzę na to, że jestem zazdrosny... A on... Nie wiem czego chce, nie wiem jaki masz do niego stosunek... Przepraszam...
- Powinniśmy porozmawiać... James, nigdy mnie nie pociągał... Przyznam, że po długiej przerwie w szkole, kilka razy kiedy mnie... Napadł na korytarzu i pocałował, czułam się dziwnie... Ale w życiu by mi nie przyszło do głowy, że... to obrzydliwe. Bałam się, że kiedyś będzie chciał zapłaty za ten cholerny eliksir...
- Od dzisiaj nigdzie nie chodzisz sama i nie siedzisz w domu sama... Dopóki go nie złapią, dobra? 
Przytaknęła i się do niego przytuliła. Objął ją mocno i przycisnął do swojego ciała. 
- Gdyby nie fakt, że nie mam siły, kazałabym ci mnie przeprosić lepiej, ale... Naprawdę chce mi się spać. I wszystko mnie boli...- zaśmiała się cicho, czując jak ociera jej policzki z łez. Potem pocałował ją czule i ułożył wygodnie.
- Śpij.- powiedział cicho i zaczął nucić jakąś nieznaną jej melodię pod nosem.

~*~

Szybkim krokiem pokonywała korytarz w szpitalu. Miała ochotę zakończyć już pracę i wyjść za szpitala na umówione spotkanie. Od kolacji u państwa Malfoy, która wypadła bardzo dobrze i spokojnie. i on i Draco rzucili się w wir pracy i miewali mało czasu na jakiekolwiek rozrywki, oprócz wspólnych kolacji. Cieszyła się na wyjście z przyjaciółkami, do którego przygotowała się zanim wyszła do pracy. Wprawdzie jutro znowu musiała się w niej pojawić, ale nie planowała przeginać, tylko się trochę rozluźnić. Weszła do gabinetu i zdjęła z siebie kitel, chwyciła sukienkę, którą przyniosła ze sobą i pospiesznie ją na siebie założyła.
- Eve...- powiedział Aaron zastygając w pół kroku.- Wybacz. Nie wiedziałem, że...
- Przydasz się....- zaśmiała się i odsłoniła kark.- Zapniesz?- poprosiła.
- Wychodzisz już?
- Tak, umówiłam się z przyjaciółkami. W końcu mam wolny wieczór.- uśmiechnęła się zsuwając spodnie i rzucając je w stronę torby.
- Oh, w porządku. Chciałem zapytać o tego pacjenta z 222, ale nieważne już.
- Pytaj. Jeśli nie przeszkadza ci to, że będę się kończyć szykować. 
Mężczyzna obserwował jak krząta się po pomieszczeniu, malując usta, poprawiając włosy i kusą, czarną sukienkę. Była niebywale piękną dziewczyną.
- Chodzi o to, że mówili że oprócz zaklęć został otruty czymś... 
- Mhm...
- Czy jesteśmy już w stanie podawać mu jakieś silniejsze eliksiry odtruwające?
- Myślę, że tak. Jego stan się poprawił. Wyniki ma zdecydowanie lepsze... Także droga wolna...- uśmiechnęła się szeroko i zarzuciła na siebie płaszcz.
- Ten twój chłopak to ma szczęście.- powiedział ruszając w stronę drzwi. Uniosła brwi, patrząc jak zamyka je za sobą.  Westchnęła głośno. Czasami była zmęczona tym jak wygląda, jak mężczyźni na nią reagują i jak często są gotowi na wszystko byle tylko ją dotknąć. Pokręciła głową i otuliła się szalikiem.

Ważnym aspektem życia każdego człowieka, jest ten moment, w którym odrywa się on od codzienności i daje się ponieść, albo wręcz przeciwnie, wycisza się. Jedni bowiem zamiast imprezować i się bawić, wolą siąść przed pustą kartką, otulić się przyjemną inspirującą muzyką i tworzyć.  Evelyn może i nic nie tworzyła, ale wolała się relaksować w samotności i ciszy, przerywanej tylko jej oddechem. Tym razem musiała poddać się zachcianką przyjaciółek i po kolacji w restauracji, ruszyły do jednego z londyńskich clubów. Nie bardzo jej to pasowało ale z powodu tego iż ostatnio miały mniej wolnego czasu, poddała się ich namową. Więc po wylaniu swoich żali (Pansy, że Malfoy jest od niej lepszy i wygrywa wszystkie rozprawy, Dafne że zaniedbuje Adama, a to dopiero początek ich związku, a Evelyn że zmęczenie ją dobija i na nic nie ma czasu), wypiciu kilku kieliszków wina, opuściły spokojną restaurację na rzecz szalonego baru.

Siedziała w loży, którą zajęły i sączyła drinka. Zdziwiła ją ta nagła ochota Pansy na imprezy, bo to ona zawsze krzyczała najgłośniej kiedy Dafne wyskakiwała ze swoim pomysłem wyjścia do clubu na imprezę,a tymczasem teraz świetnie się bawiła i tańczyła jak szalona. Evelyn stwierdziła, że to na pewno za duża dawka alkoholu. Ona tymczasem bała się wyjść z bezpiecznego zacisza loży, bo czuła że dawka alkoholu jaką przyjęła, może doprowadzić do tragedii. Jej osobistej tragedii. Jednak ile mogła tam siedzieć sama? Opróżniła kieliszek do końca i ruszyła w stronę parkietu. Konsekwencjami będzie się martwić wtedy, kiedy przekroczy granicę. Pewnym siebie krokiem weszła między bawiących się ludzi. Była jak jedna z opisywanych w książkach famme fatale, jak dziewczyna, która powoduje tylko problemy. Ruszała się w zmysłowy sposób, włączając w swój taniec każdą część ciała. Oczy miała lekko przymknięte, a dłonie wplecione w długie włosy. Długie nogi, szczupła sylwetka i te prowokacyjne ruchy, z jednej strony zachęcały do grzechu, z drugiej odstraszały od niej. Oblizała wargi i poczuła silne dłonie oplatające jej talię. Dała się ponieść, ale nie pozwoliła mężczyźnie przekroczyć granicy. Obróciła się do niego przodem, grożąc wzrokiem, gdy jego dłonie zsunęły się z pleców na pośladki. Oplotła jego szyję jedną dłonią i popatrzyła w lodowate oczy, bardzo podobne do tych jej. Zatraciła się w tańcu, ogłuszającej muzyce i pulsujących światłach. Nagle jej wzrok zderzył się z brązowymi tęczówkami, które karciły ją wzrokiem. 

A Great Big World - Say Something  
Odsunęła się od mężczyzny i podeszła do przyjaciela, który nie musiał nic mówić. Podał jej trzymany w dłoniach płaszcz i torebkę, a ona wolnym krokiem wyszła z clubu. Stał oparty o ścianę, w swoim jak zwykle nienagannym, czarnym garniturze z papierosem między ustami. Podeszła do niego i wyrwała mu go z ręki, wkładając między swoje wargi i opierając się o ścianę obok niego. Patrzyli przed siebie, na pustą, ciemną ulicę.
- Przez moment, widziałem w tobie przyjaciółkę, która dobrze się bawi...- powiedział cicho.- A potem... 
- Przecież nic się nie stało...- wywróciła oczami.- Tańczyliśmy. 
- Nie chcę żeby cię dotykał żaden inny facet.
- Nie bądź jak pies ogrodnika, Malfoy. Nie mamy dla siebie czasu, kiedy wychodzę z dziewczynami chcę się wyluzować, zabawić.
- Z innym?- warknął opierając dłonie po obu stronach jej głowy i patrząc na nią gniewnie, gdy nagle stanął na wprost.
- Nie. To tylko taniec, kretynie. Nic więcej!
- Czy ty widziałaś jak to wygląda z boku?! Widziałaś jak się ruszasz? Jak się poruszają twoje biodra?! 
Patrzyła na niego pustym wzrokiem. Nie wiedziała, jak ma zareagować na słowa prawdy. Wiedziała, że będą konsekwencje, nie wiedziała tylko jakie. Znowu ze sobą nie mieszkali. Kiedy Draco poczuł się lepiej, wyniósł się do swojego mieszkania, które dzielił z Zabinim. Nie chcieli pospieszać swojego związku, więc podjęli taką, a nie inną decyzję. 
Zbliżył się do niej i popatrzył jej w oczy. Lód i stal.
- Wyglądało jakbyś chciała go przelecieć za chwilę w tutejszej łazience...- wysyczał jej prosto w ucho. Wypuściła spomiędzy ust dym. Zabolało. Jak cholera.
- Ale nie chciałam...
- Jasne...- warknął z ironią i złapał jej rękę tuż przed tym jak zderzyła się w jego twarzą.- Może powinniśmy wrócić do relacji przyjacielskiej, co? Ja zapracowany, ty zapracowana, byłoby łatwiej niż dusić się w związku...
- Nie mów tak! Nawet się nie waż tak myśleć, rozumiesz?!- krzyknęła. Spojrzał jej prosto w oczy. Nie mogła odkryć jego myśli i uczuć. Oblizała wargi widząc jak się nachyla. I kiedy już niemal się stykali ustami, a ona czekała na ten moment, gdy przekaże jej wszystkie swoje uczucia, on się odsunął. Otworzyła oczy i popatrzyła na niego. Miał satysfakcję i drwinę wymalowaną na twarzy.
- Naiwna...- zaśmiał się pod nosem i odszedł. Zostawił ją samą na tej pustej ulicy i zniknął w mroku.

~*~

Siedziała w swoim gabinecie, kończąc uzupełniać dokumenty wypisu jednego z pacjentów. Jej zajęcie przerwało zatrzaśnięcie drzwi i zbolała mina jej gościa.
- Słucham...- powiedziała nieprzyjaznym tonem, odrywając wzrok od Catherine, która stała przy drzwiach.
- Kazali mi przynieść dokumentację pacjenta.- warknęła kładąc papiery na biurku i wpatrując się w Evelyn uparcie.
- Coś jeszcze? Obie wiemy, że ty nie chcesz tu być, ja nie chcę żebyś tu była, więc...?- spytała unosząc wzrok na nią.
- Zastanawiam się... Kim jesteś... Kochałam go. Naprawdę go kochałam a tymczasem...
Evelyn westchnęła głośno.
- Nie wątpię. A tymczasem on wybiera wredną, arogancką sukę z którą kłóci się co chwila, która mu dogryza i walczy z nim w większości kwestii. I która, ubzdurał sobie, ma ochotę go zdradzić. Nie mam pojęcia, czemu ja a nie ty. Może jesteś nudna?
- Przez dłuższy czas mu nie przeszkadzało...- odparła ciemnowłosa, zakładając ręce na piersi.- I teraz też przekona się jaka jesteś i wróci do mnie.
- Skarbie, on nie musi się przekonywać jaka jestem, bo on mnie doskonale zna. Mnie zastanawia fakt, jak z gościa który puszcza się na prawo i lewo, nagle postanowił związać się z tobą... I ten ślub! Oh Salazarze! Jego najgorszy pomysł w życiu!
- Może to miłość?
- A może tak mu odbiło po stracie mnie?- wysyczała stając tuż przy niej. Obie miały podobny wzrost, więc mieżyły się teraz spojrzeniem. Catherine wściekłym, Evelyn drwiącym.
- Taka jesteś przekonana, że jesteś niezastąpiona i idealna?
- Oh skarbie. Ja jestem niezastąpiona ale z całą pewnością nie jestem idealna. Zrozum... Ja jestem idealna tylko do niego. A teraz wynocha!- warknęła nieprzyjaźnie.
- Suka...
- Dziękuję...- uśmiechnęła się krzywo.

Wyszła chwilę po niej. Musiała się przewietrzyć, a miała akurat chwilę wolnego. 
- Co jej zrobiłaś?- usłyszała nagle i stanęła spoglądając na opartego o ścianę blondyna.
- Czemu zakładasz, że coś jej zrobiłam?- uniosła do góry głowę.
- Bo wyszła z twojego gabinetu zdenerwowana i ze łzami w oczach. Wyglądała jakby zaraz miała dostać furii i zacząć rzucać przedmiotami. Musiałaś się zachować jak wredna zdzira. 
Wzruszyła ramionami.
- Nic na to nie poradzę. Nie będzie do mnie przychodzić i oceniać.
- Mam nadzieję, że potem nie będę wysłuchiwał od ludzi, że jesteś okropną suką, która się wywyższa...
- Dupek...- warknęła i chciała go ominąć, ale złapał ją mocno za łokieć o odwrócił w swoim kierunku. Jego usta wykrzywione były w drwiącym uśmiechu. Był taki przystojny i taki niebezpieczny, że nie wiedziała co ma ze sobą zrobić. Pokręciła lekko głową karcąc go wzrokiem.
- Nie jestem wredną zdzirą... I nie doprowadziłam ani jej ani nikogo innego do furii.
- Z wyjątkiem mnie, kotku.
- Wyolbrzymiasz...- jęknęła patrząc mu prosto w oczy. Zmrużył je i przyciągnął ją blisko siebie.
- Wyolbrzymiam? Obściskiwał cię jakiś obcy facet, a ty mi mówisz, że wyolbrzymiam?!
Ich twarze były blisko siebie. Czuła jego zapach: odurzający, mocny i kuszący. Ich spojrzenia były pełne emocji i żadne nie chciało spuścić wzroku. 
- Zdecydowanie wyolbrzymiasz... Doszukujesz się czegoś, czego nie ma.- odsunęła się od niego lekko i przygryzła wargi, na których skupił całą swoją uwagę.- Masz obsesję i jesteś zaborczym dupkiem...
- Wiesz...- wysyczał cicho, przejeżdżając palcem po jej ustach.- Jak się na ciebie patrzy to wyglądasz delikatnie... I te usta... Wszyscy pragną by ich spróbować. Ale czasami, mam ochotę ci włożyć między nie knebel, bo nie potrafisz się zamknąć i gadasz od rzeczy.
Spomiędzy jej warg wydobyło się ciche warknięcie niezadowolenia.
- Przeginasz, Malfoy.
- Zamknij się, White... Byłem wczoraj taki wściekły! Miałem ochotę przyjść do ciebie w środku nocy i ci pokazać do jakiego stanu mnie doprowadzasz... Na Salazara, chyba nigdy nie byłem taki zły na nikogo!
Stali zdecydowanie zbyt blisko siebie. Ona traciła zdrowy rozsądek, a obawy że znowu zachowa się jak skończony drań gdzieś się ulotniły, pozostawiając tylko to wypalające w jej ciele spojrzenie szarych tęczówek. On mimo zdenerwowania, nie mógł się oprzeć jej nęcącemu zapachowi i tym lekko rozchylonym wargom. Był bardzo zły, wiedziała to. A kiedy był zły, był też niebezpieczny. Zsunął dłoń na jej szyję i zacisnął na niej palce.
- Wkurza mnie, że nie mogę po prostu kazać ci się zamknąć i nic, cholera jasna, nie mówić. I zamknąć cię w domu, żeby żaden inny facet nie mógł na ciebie patrzeć. Wiesz, jakie to frustrujące?
- Nawet nie marz o takich rzeczach...- powiedziała ochrypłym głosem, czując jego oddech na swoim policzku.- Nie jestem twoją własnością, musisz się nauczyć to kontrolować...
- A co jeśli nie chcę?- zapytał, nie dając jej czasu na odpowiedź. Jego usta złączyły się z jej z takim impetem, że o mało nie straciła równowagi. Pociągnął ją mocno za włosy, odchylając jej głowę do tyłu i pogłębiając pocałunek. To był wściekły pocałunek, który miał być dla niej karą za nieodpowiednie zachowanie, a jego silne ręce, ciągnące włosy i zaciskające się na jej szyi, tylko ją utwierdziły w tym przekonaniu. Wepchnęła go do gabinetu, nie przerywając pocałunku. Zacisnęła pięści na jego bordowej koszuli i jeszcze mocniej go przyciągnęła. Prowokacja. Tym był ten pocałunek. Docisnął ją do zamkniętych drzwi i nie pozwolił odsunąć się nawet na centymetr. Wiedziała, że tego pożałuje w momencie, w którym oboje wrócą do pracy, a jej pożądanie będzie wypalać gigantyczne dziury w jej ciele. Ale nie mogła przestać, bo to było takie uzależniające. Ich języki złączyły się w namiętnym tańcu, a kiedy przechyliła głowę, żeby zaczerpnąć powietrza, ugryzł ją w dolną wargę i warknął groźnie. Zarzuciła mu rękę na szyję i wplotła palce w jego włosy, targając je na wszystkie strony i przywierając do niego mocno, chociaż zdawało się, że ich ciała nie mogą już bardziej do siebie przylegać. Objął ją w talii, podtrzymując jej ciało, które powoli zaczęło się osuwać w otchłań pożądania. Czuła przyjemny posmak kawy i papierosów, które musiał palić tuż przed przyjściem do niej. I wtedy powoli się od niej odsunął. Spojrzał swoim palącym spojrzeniem na jej twarz. Oddychała głęboko, jej włosy były rozczochrane, oczy świeciły dziwnym blaskiem, a wargi miała opuchnięte.
- Kocham cię, skarbie ale nie wkurwiaj mnie więcej...- powiedział cicho, zakładając kosmyk jej włosów za ucho. 
- Może powinnam?- wydyszała i przygryzła wargę.- Na Merlina, Malfoy nie możesz tu wpadać i tak mnie całować na korytarzu!
- Technicznie rzecz ujmując jesteśmy w twoim gabinecie.- zaśmiał się cicho, poprawiając jej włosy i opierając swoje czoło o jej, patrząc przy tym prosto w jej oczy.- Co ty ze mną robisz, White?
- Ja tu muszę pracować. wiesz? Jak ja mam teraz normalnie funkcjonować?!- wzniosła ręce do góry. Złapał ją za brodę i pocałował ją mocno po raz kolejny.- Jesteś cholernym, draniem!
- To tylko zwiastun, kotku. Wpadnę do ciebie wieczorem...- dodał i wyszedł, słysząc jeszcze jak krzyczy i go przeklina.

Szła wolnym krokiem jedną z ulic Londynu. Było ciemno i chłodno, ale potrzebowała otrzeźwienia po pracy. Nagle poczuła w ustach dziwny smak. Z całą pewnością, nie potrafiła go rozpoznać. Słodko-gorzki posmak pojawił się nagle i chwilę po tym wylądowała nieprzytomna na chodniku.



Koniec Części II

~*~
Następny rozdział: 19.05.2016, godzina: 18:00
Rozdział 37 - 'Awakening'