Wyszła do dormitorium, zastając w nim niemal wszystkie osoby ze swojego roku. Podeszła do Blaise'a i przytuliła się do niego.
- Za co te czułości?- zaśmiał się cicho.
- Za lusterko...- szepnęła.
- Ale wiesz, że do mnie też możesz przyjść, prawda?
- Oczywiście! Ale wczoraj było już tak późno, a Malfoy akurat się połączył, bo Voldemort już pochwalił moje wczorajsze tortury...- skrzywiła się i zmierzyła morderczym wzrokiem Astorię, która przyglądała im się z drwiącym uśmieszkiem.
- Tak szybko ktoś się napatoczył?- pogłaskał ją po włosach.
- Chang... I Alecto nas widziała.
- My albo oni...
- Jakbym słyszała Malfoy'a.- warknęła.
- Bo taka prawda. Gdybym miał wybierać między tobą, Pansy, Nottem czy Dafne a jakimś innym uczniem... Wybrałbym was. Zawsze.- uśmiechnął się pokrzepiająco. Objęła go mocniej.- W skali od jeden do dziesięciu na ile źle się czujesz?
- Siedem.
- Nie ma tragedii!- krzyknął.- Siedem to zawsze mniej niż osiem czy dziewięć.
- Wiesz... Boję się, że mi się to spodoba, Blaise...- szepnęła kiedy wszyscy w równych rzędach opuścili lochy.
- Czemu Astoria tu jest? Jest młodsza...
- Wpływ ojca. Przekonał Snape'a, że powinna być z siostrą.
- A Dafne nie jest z tego powodu zadowolona.- wtrąciła się Pansy pojawiając obok nich z Nottem po drugiej stronie.- Brakuje tu Draco...- dodała cicho ściskając dłoń Teodora.
- Hogwart nie jest taki sam bez niego...- dodał Nott, kiedy wszyscy stanęli przed salą do Obrony przed Czarną Magią.
~*~
- Powinniście wiedzieć, jak sprawić ból swoim przeciwnikom. Jak doprowadzić ich do stanu, gdy będą błagać o śmierć...- mówił Carrow, stojąc na środku sali.- Longbottom, może spróbujesz jako pierwszy?- mężczyzna uśmiechnął się do niego drwiąco.
- Nie.- odparł stanowczo chłopak.
- Świetnie. White, ty pokażesz to na panu Longbottomie.
Wstała i bez mrugnięcia okiem wycelowała w jego kierunku. Nie chciała tego robić, ale nie mogła dać po sobie poznać.
- Wstawaj Longbottom, nie mamy całego dnia...- warknęła w jego kierunku. Chłopak niechętnie podniósł się i stanął na wprost niej. Rzuciła w niego zaklęcie, a kiedy zgiął się w pół, nie potrafiła przyznać przed samą sobą, że ta władza i trzymanie w rękach losu drugiej osoby, odrobinę jej się podoba.
- Co masz taką minę?- zapytał Teodor, siadając obok Evelyn podczas kolacji.
- Jaką minę? Normalnie przecież...
- Nieobecną...- przerwał jej nagle.
- Myślałam...- mruknęła, wsadzając do ust widelec.
- I od dzisiaj jesz tylko sztućce? To jakaś nowa dieta? Wiesz, że nie potrzebujesz odchudzania, prawda?
- Co? No, tak tak...- mówiła nieobecnym głosem.
- Ziemia do Evelyn!- zaśmiał się cicho szturchając ją lekko.
- Jestem, jestem...
- Przejmujesz się tym, co wydarzyło się na Obronie? Przestań, to tylko Longbottom... To nie tak, że...
- To sprawiło mi przyjemność, Teo... Ogarnęło mnie dziwne uczucie, że... mam nad nim władzę, że kontroluję jego i jego odczucia... Upajałam się tą chwilą... Przeraża mnie to.
- Evelyn... Nie jesteś zła... Przytłoczyło cię to i dlatego się pogubiłaś.
- Skąd to wiesz? Może w środku już jestem jak Śmierciożerca? Może idealnie się nadaje do torturowania innych osób...
- Nie mów tak... Walczysz teraz o siebie. Nie możemy się przejmować innymi ludźmi. Bo jeśli nie my, to nie dość że otrzymamy karę to oni też będą torturowani. Nie ty to ktoś inny im to zrobi. A ty możesz kontrolować jak mocno ich potraktujesz... Gdyby dorwał się do niego Carrow, leżałby teraz w Skrzydle.
- Mhmm...
- Nie zadręczaj się tym. Im dłużej mylisz, tym więcej masz pomysłów i interpretacji... To oczywiste co chcą nam udowodnić. Chcą nam pokazać, że jedyne do czego się nadajemy to bycie u ich boku i krzywdzenie innych...
- Wierzysz we mnie? Wierzysz, że nie jestem zła?- spytała otępiałym głosem.
- Oczywiście! I nie tylko ja! Wiem, że jeśli wszyscy będziemy razem nie pozwolimy innym na przejście na złą stronę...
- Co wy macie takie ponure miny? W tej sytuacji naprawdę potrzeba mi rozrywki...- jęknęła Pansy i pocałowała Teodora czule. Evelyn lekko odwróciła wzrok, nie chcąc pokazać przyjaciołom, że czuje się przy nich skrępowana.
- Nie ponure, tylko poważne, Pans... Po prostu rozmawialiśmy o bardzo ważnych rzeczach. Ale już koniec, nie Lyn?
- Tak. Chyba mi lepiej. Dzięki, Teo...- Evelyn uśmiechnęła się nieco sztucznie, ale najwyraźniej pozostałej dwójce to wystarczyło. Do ich grona dołączyła Dafne, z Astorią u boku.- Nie widzieliście gdzieś Zabiniego?
- Oh, chyba szedł do dormitorium. Wspominał, że nie jest głodny.- zaszczebiotała z fałszywym uśmiechem Astoria. Evelyn zdziwiona wstała i ruszyła do wyjścia.- Nie myślicie, że między nimi coś jest?
- Nie, raczej nie bardzo...- powiedziała spokojnie Pansy jedząc swoją porcję.
- No jak, a te spojrzenia, uściski co chwilę. Od przyjazdu są nierozłączni.- ekscytowała się blondynka. Reszta faktycznie musiała przyznać jej trochę racji, ale nikt nie chciał uwierzyć, że ta dwójka może na siebie patrzeć w sposób romantyczny.
- Myślę, że po prostu się wspierają. Jak to przyjaciele...- wtrącił się Teodor.
- A ja myślę... Że oni mają się ku sobie. Od przyjaźni blisko do miłości...- powiedziała wzruszając ramionami.
- Wiesz...- powiedziała, kiedy leżeli razem z Blaisem i wpatrywali się w rozgwieżdżone niebo, wyczarowane przez nią przed chwilą. Zajęli podłogę w jej pokoju i ułożyli się wygodnie, obserwując konstelacje.- Tak sobie myślałam co chciałabym robić w życiu...
- Co ci się zebrało?
- Nie wiem... Chyba chciałam myśleć o czymś innym niż ta sytuacja. I tak wyszło...
- I co byś chciała robić? Jak będzie wyglądać przyszłość Evelyn White...
- Chciałabym... Pracować w Ministerstwie... Coś związanego z prawem czarodziejów. Chciałabym... Być w szczęśliwym związku... Nie wiem czy chcę wychodzić za mąż to takie... Oklepane.- zaśmiała się cicho.- Ale chciałabym być zakochana. I chciałabym żeby ktoś mnie pokochał do szaleństwa. Żeby świata poza mną nie widział. Żeby się ze mną droczył i kłócił... Nie więcej niż dwójka dzieci. O ile w ogóle. Dzieci mnie przerażają... Ale kot i pies... I duży ogród gdzie można podziwiać gwiazdy i jeść i leżeć i nic nie robić...
- Brzmi jak dobry plan...
- Jest dobry. Ale trudny do wykonania...
- A to niby dlaczego?
- Najpierw trzeba przeżyć. Potem ktoś mnie musi pokochać i zaakceptować mój parszywy charakter.
- Myślę, że znam kogoś takiego...
- Blaise...- zaczęła niepewnie i z nutką niepokoju w głosie.
- Nie ja!- zaśmiał się głośno.- Kocham cię, ale jak siostrę. To by było dla mnie nie do zniesienia... Mówię o Draco.
Zasępiła się nagle i wlepiła wzrok w gwiazdozbiorze smoka.
- No co?
- Ja i on to skomplikowane.
- Wiesz, że jest w tobie zakochany?
- Wiem.
- A ty w nim.
- Zgadza się.
- Myślę, że jak to wszystko się skończy to powinniście o tym pogadać...
- Najpierw musimy przeżyć...- szepnęła wtulając się w jego ramię.
~*~
-...Wiecie że nasz rok ma innego nauczyciela Eliksirów?- powiedziała Dafne, kiedy wszyscy siódmoklasiści stanęli przed salą w lochach.
- Naprawdę?- zainteresowała się Evelyn, spoglądając w jej kierunku.
- Mam nadzieję, że w końcu będzie to ktoś przystojny, na kim da się zawiesić oko. W tej chwili w Hogwarcie naprawdę przystojnych facetów da się policzyć na palcach jednej ręki.
Evelyn nie zwracała na to uwagi. Nie w głowie były jej romanse. Westchnęła głośno opierając się o ścianę i krzyżując ręce na piersiach. Wszyscy czekali zniecierpliwieni na przybycie ich nowego nauczyciela. I wtedy się pojawił. Mężczyzna po trzydziestce, o ciemnych włosach i oczach i surowym wyrazie twarzy. Był z całą pewnością przystojny, nawet Evelyn musiała przyznać. Wpatrywała się w niego jak zahipnotyzowana, kiedy zszedł po schodach nie odrywając od niej swojego mrocznego spojrzenia. Otworzył salę i bez słowa wszedł do środka. Kiedy każdy zajął swoje miejsce, odwrócił się w ich kierunku i zmierzył groźnym spojrzeniem. Widziała Mroczny Znak wysuwający się spod rękawa.
- James Moore.- zaczął głębokim, mocnym głosem. Odetchnęła głęboko, przyłapując się na dość nieodpowiednich fantazjach na jego temat. Pokręciła głową, próbując się otrząsnąć.- Będę was uczył eliksirów. Pokażę wam jak przygotować najsilniejsze eliksiry, które unicestwią waszych wrogów w jednej sekundzie. Nauczycie się jak wydobyć prawdę, jak zmienić się w innego człowieka, jak uwarzyć szczęście, a nawet... życie wieczne... Trucizny i rozpacz będą dla was codziennością...- wysyczał zatrzymując się tuż nad ławką Evelyn.- Pamiętajcie... To nasze umiejętności mogą uratować nasze życie. Umiejętności i determinacja. Gdy mamy cel, jesteśmy w stanie walczyć na śmierć i życie. I uprzedzając wasze pytania, tak, ukończyłem Hogwart...
Wrócił na przód sali i zaczął im tłumaczyć dzisiejsze zadanie. Pomimo swojego wyglądu i magnetyzmu coś było nie tak. Blondynka przyglądała mu się zaciekawiona, czując że coś w tym facecie jej nie pasuje. Jest coś sztucznego i nieszczerego. Zajęła się przygotowaniem swojego eliksiru, próbując skupić się na kolejnych czynnościach, ale było to utrudnione, gdyż nauczyciel cały czas uparcie jej się przyglądał.
-...po prostu coś mi w nim nie pasuje, to wszystko...- powiedziała cicho unikając jego wzroku.
- Może to, ze jest nauczycielem a wpatruje się w ciebie, jakby chciał ci dokładnie pokazać swój pokój?- zaśmiał się Zabini,
- To też jest dziwne. I z całą pewnością mi się nie podoba.
- Oj, ja tam mu się nie dziwię. Lyn, niezła z ciebie sztuka.
- Blaise, to nauczyciel.- warknęła, kiedy po raz kolejny leżeli na ziemi i wpatrywali się w gwiazdy.- Nie dziwi mnie fakt, że każe nam przygotowywać trucizny... Jest Śmierciożercą, ale... Nie wiem, mam wrażenie że gra. Że to tylko poza, że kłamie.
- Skąd takie podejrzenie?
- Nie wiem... Przeczucie. Wiem, to pewnie jakaś paranoja.
- Mówimy o Śmierciożercy. Większość z nich kłamie i pozuje na kogoś kim nie jest. To pewnie nic takiego... Wszyscy jesteśmy teraz przewrażliwieni...
Nocną ciszę przerwał nagły, wyjątkowo głośny grzmot. Wprawdzie wszyscy byli przyzwyczajeni do typowo brytyjskiej pogody, czyli częstych deszczy i wiatru, ale od kiedy wrócili niebo prawie nigdy nie było czyste, niemal cały czas padało, a pioruny przecinały je częściej niż ktokolwiek by się spodziewał. Wiatr był tak silny, że wszyscy unikali wychodzenia na zewnątrz. Nawet pogoda była taka jak Voldemort sobie zażyczył. A wszyscy mieli tego dość. Wieczny półmrok doprowadzał niemal każdego do apatii i złego samopoczucia. Ten rok w Hogwarcie zapowiadał się na bardzo trudny do zniesienia z dużo większej ilości powodów niż wszyscy przypuszczali.
- Mhmm...
- Nie zadręczaj się tym. Im dłużej mylisz, tym więcej masz pomysłów i interpretacji... To oczywiste co chcą nam udowodnić. Chcą nam pokazać, że jedyne do czego się nadajemy to bycie u ich boku i krzywdzenie innych...
- Wierzysz we mnie? Wierzysz, że nie jestem zła?- spytała otępiałym głosem.
- Oczywiście! I nie tylko ja! Wiem, że jeśli wszyscy będziemy razem nie pozwolimy innym na przejście na złą stronę...
- Co wy macie takie ponure miny? W tej sytuacji naprawdę potrzeba mi rozrywki...- jęknęła Pansy i pocałowała Teodora czule. Evelyn lekko odwróciła wzrok, nie chcąc pokazać przyjaciołom, że czuje się przy nich skrępowana.
- Nie ponure, tylko poważne, Pans... Po prostu rozmawialiśmy o bardzo ważnych rzeczach. Ale już koniec, nie Lyn?
- Tak. Chyba mi lepiej. Dzięki, Teo...- Evelyn uśmiechnęła się nieco sztucznie, ale najwyraźniej pozostałej dwójce to wystarczyło. Do ich grona dołączyła Dafne, z Astorią u boku.- Nie widzieliście gdzieś Zabiniego?
- Oh, chyba szedł do dormitorium. Wspominał, że nie jest głodny.- zaszczebiotała z fałszywym uśmiechem Astoria. Evelyn zdziwiona wstała i ruszyła do wyjścia.- Nie myślicie, że między nimi coś jest?
- Nie, raczej nie bardzo...- powiedziała spokojnie Pansy jedząc swoją porcję.
- No jak, a te spojrzenia, uściski co chwilę. Od przyjazdu są nierozłączni.- ekscytowała się blondynka. Reszta faktycznie musiała przyznać jej trochę racji, ale nikt nie chciał uwierzyć, że ta dwójka może na siebie patrzeć w sposób romantyczny.
- Myślę, że po prostu się wspierają. Jak to przyjaciele...- wtrącił się Teodor.
- A ja myślę... Że oni mają się ku sobie. Od przyjaźni blisko do miłości...- powiedziała wzruszając ramionami.
- Wiesz...- powiedziała, kiedy leżeli razem z Blaisem i wpatrywali się w rozgwieżdżone niebo, wyczarowane przez nią przed chwilą. Zajęli podłogę w jej pokoju i ułożyli się wygodnie, obserwując konstelacje.- Tak sobie myślałam co chciałabym robić w życiu...
- Co ci się zebrało?
- Nie wiem... Chyba chciałam myśleć o czymś innym niż ta sytuacja. I tak wyszło...
- I co byś chciała robić? Jak będzie wyglądać przyszłość Evelyn White...
- Chciałabym... Pracować w Ministerstwie... Coś związanego z prawem czarodziejów. Chciałabym... Być w szczęśliwym związku... Nie wiem czy chcę wychodzić za mąż to takie... Oklepane.- zaśmiała się cicho.- Ale chciałabym być zakochana. I chciałabym żeby ktoś mnie pokochał do szaleństwa. Żeby świata poza mną nie widział. Żeby się ze mną droczył i kłócił... Nie więcej niż dwójka dzieci. O ile w ogóle. Dzieci mnie przerażają... Ale kot i pies... I duży ogród gdzie można podziwiać gwiazdy i jeść i leżeć i nic nie robić...
- Brzmi jak dobry plan...
- Jest dobry. Ale trudny do wykonania...
- A to niby dlaczego?
- Najpierw trzeba przeżyć. Potem ktoś mnie musi pokochać i zaakceptować mój parszywy charakter.
- Myślę, że znam kogoś takiego...
- Blaise...- zaczęła niepewnie i z nutką niepokoju w głosie.
- Nie ja!- zaśmiał się głośno.- Kocham cię, ale jak siostrę. To by było dla mnie nie do zniesienia... Mówię o Draco.
Zasępiła się nagle i wlepiła wzrok w gwiazdozbiorze smoka.
- No co?
- Ja i on to skomplikowane.
- Wiesz, że jest w tobie zakochany?
- Wiem.
- A ty w nim.
- Zgadza się.
- Myślę, że jak to wszystko się skończy to powinniście o tym pogadać...
- Najpierw musimy przeżyć...- szepnęła wtulając się w jego ramię.
~*~
-...Wiecie że nasz rok ma innego nauczyciela Eliksirów?- powiedziała Dafne, kiedy wszyscy siódmoklasiści stanęli przed salą w lochach.
- Naprawdę?- zainteresowała się Evelyn, spoglądając w jej kierunku.
- Mam nadzieję, że w końcu będzie to ktoś przystojny, na kim da się zawiesić oko. W tej chwili w Hogwarcie naprawdę przystojnych facetów da się policzyć na palcach jednej ręki.
Evelyn nie zwracała na to uwagi. Nie w głowie były jej romanse. Westchnęła głośno opierając się o ścianę i krzyżując ręce na piersiach. Wszyscy czekali zniecierpliwieni na przybycie ich nowego nauczyciela. I wtedy się pojawił. Mężczyzna po trzydziestce, o ciemnych włosach i oczach i surowym wyrazie twarzy. Był z całą pewnością przystojny, nawet Evelyn musiała przyznać. Wpatrywała się w niego jak zahipnotyzowana, kiedy zszedł po schodach nie odrywając od niej swojego mrocznego spojrzenia. Otworzył salę i bez słowa wszedł do środka. Kiedy każdy zajął swoje miejsce, odwrócił się w ich kierunku i zmierzył groźnym spojrzeniem. Widziała Mroczny Znak wysuwający się spod rękawa.
- James Moore.- zaczął głębokim, mocnym głosem. Odetchnęła głęboko, przyłapując się na dość nieodpowiednich fantazjach na jego temat. Pokręciła głową, próbując się otrząsnąć.- Będę was uczył eliksirów. Pokażę wam jak przygotować najsilniejsze eliksiry, które unicestwią waszych wrogów w jednej sekundzie. Nauczycie się jak wydobyć prawdę, jak zmienić się w innego człowieka, jak uwarzyć szczęście, a nawet... życie wieczne... Trucizny i rozpacz będą dla was codziennością...- wysyczał zatrzymując się tuż nad ławką Evelyn.- Pamiętajcie... To nasze umiejętności mogą uratować nasze życie. Umiejętności i determinacja. Gdy mamy cel, jesteśmy w stanie walczyć na śmierć i życie. I uprzedzając wasze pytania, tak, ukończyłem Hogwart...
Wrócił na przód sali i zaczął im tłumaczyć dzisiejsze zadanie. Pomimo swojego wyglądu i magnetyzmu coś było nie tak. Blondynka przyglądała mu się zaciekawiona, czując że coś w tym facecie jej nie pasuje. Jest coś sztucznego i nieszczerego. Zajęła się przygotowaniem swojego eliksiru, próbując skupić się na kolejnych czynnościach, ale było to utrudnione, gdyż nauczyciel cały czas uparcie jej się przyglądał.
-...po prostu coś mi w nim nie pasuje, to wszystko...- powiedziała cicho unikając jego wzroku.
- Może to, ze jest nauczycielem a wpatruje się w ciebie, jakby chciał ci dokładnie pokazać swój pokój?- zaśmiał się Zabini,
- To też jest dziwne. I z całą pewnością mi się nie podoba.
- Oj, ja tam mu się nie dziwię. Lyn, niezła z ciebie sztuka.
- Blaise, to nauczyciel.- warknęła, kiedy po raz kolejny leżeli na ziemi i wpatrywali się w gwiazdy.- Nie dziwi mnie fakt, że każe nam przygotowywać trucizny... Jest Śmierciożercą, ale... Nie wiem, mam wrażenie że gra. Że to tylko poza, że kłamie.
- Skąd takie podejrzenie?
- Nie wiem... Przeczucie. Wiem, to pewnie jakaś paranoja.
- Mówimy o Śmierciożercy. Większość z nich kłamie i pozuje na kogoś kim nie jest. To pewnie nic takiego... Wszyscy jesteśmy teraz przewrażliwieni...
Nocną ciszę przerwał nagły, wyjątkowo głośny grzmot. Wprawdzie wszyscy byli przyzwyczajeni do typowo brytyjskiej pogody, czyli częstych deszczy i wiatru, ale od kiedy wrócili niebo prawie nigdy nie było czyste, niemal cały czas padało, a pioruny przecinały je częściej niż ktokolwiek by się spodziewał. Wiatr był tak silny, że wszyscy unikali wychodzenia na zewnątrz. Nawet pogoda była taka jak Voldemort sobie zażyczył. A wszyscy mieli tego dość. Wieczny półmrok doprowadzał niemal każdego do apatii i złego samopoczucia. Ten rok w Hogwarcie zapowiadał się na bardzo trudny do zniesienia z dużo większej ilości powodów niż wszyscy przypuszczali.
~*~
Następny rozdział: 13.02.2016, godzina 18:00
Rozdział 20 - 'The Tale Of The Man Who Cheated Death'
Rozdział 20 - 'The Tale Of The Man Who Cheated Death'
Nowy nauczyciel jest intrygujący. Czekam na więcej rozdziałów z jego udziałem.
OdpowiedzUsuń