Siedziała i wpatrywała się w choinkę, która jak co roku, stała pod jedną ze ścian salonu. Jak zwykle ubrana przez jej matkę, bardzo minimalistycznie i bardzo elegancko. W rękach trzymała kubek z gorącą czekoladą, którą popijała co chwilę, a w kominku rozpalony był ogień, którzy ogrzewał całe pomieszczenie. Przymknęła oczy wdychając przyjemny zapach sosny, czekolady i cynamonu.
- Wszystko w porządku?- spytał jej ojciec wchodząc do pomieszczenia. Po jej wypadku coś się zmieniło, jakby rodzice uświadomili sobie, że na też jest istotą śmiertelną i może ulec wypadkowi lub zginąć. Zaczęli pytać o jej samopoczucie i potrzeby. Wprawdzie nadal były to pytania, z których nie dało się wyczuć ani grama uczuć, ale przynajmniej zwracali na nią więcej uwagi.
- Tak, dziękuję.
- Mam nadzieję, że doszły cię już słuchy o tym, że nie chcemy z matką, żebyś grała.
- Tak.
- Zastosujesz się?
- Oczywiście. Poza tym nadal zdarza się, że odczuwam ból w kręgosłupie.- powiedziała swoim jak zwykle uprzejmym, ale bezuczuciowym głosem.
- Dobrze. Kolacja zaraz będzie gotowa.- powiedział i opuścił pomieszczenie. Wywróciła oczami i znowu utkwiła wzrok w drzewku. Dziwiła się, że jej rodzice, bezuczuciowe roboty, z którymi przyszło jej się wychowywać, dekorowali chociaż w minimalnym stopniu dom na święta i zawsze obdarowywali ją drogimi prezentami. Jakby samotność, brak zainteresowania i rodzicielskich uczuć miały zastąpić jej upominki i świąteczne ozdoby.
I jak co rok, tak i tym razem było tak samo. Kolacje zjedli w milczeniu. Potem rodzice poszli na górę, a ona została w salonie sama, sięgając po prezenty, które dostała nie tylko od nich, ale także od przyjaciół. Dafne jak zawsze obdarowała ją kolejną sukienką, tym razem w kolorze butelkowej zieleni, pasującej do barw ich domu. Znalazła przy tym po raz pierwszy mały bilecik z napisem:
Zostaw ją na randkę z tym jedynym.
D.
Uśmiechnęła się pod nosem, chwytając kolejną paczkę. Blaise i Teodor jak zwykle połączyli siły, by znaleźć dla niej coś odpowiedniego. Najpierw jednak sięgnęła po list.
Eve, list jest tylko ode mnie. Wiesz, że Teodor raczej nie lubi przelewać myśli na papier. To lusterko dwukierunkowe. Drugie mam ja. Gdybyś miała potrzebę porozmawiać.
Wesołych świąt, Księżniczko
Wyciągnęła przedmiot i z uśmiechem odkładając na bok. Pansy dała jej album ze zdjęciami, przedstawiającymi ostatnie lata w szkole i poza nią, z dopiskiem: Jak rodzina. Dalej z pudełka wyciągnęła aparat, do którego doczepiona była kolejna notka: Którą warto zapamiętać.
Westchnęła głośno, próbując powstrzymać łzy. Była rozwalona emocjonalnie i jedyne o czym teraz marzyła to sen, niezmącony koszmarami. Jej rodzice obdarowali ją jak zwykle nic nie znaczącą biżuterią. Prychnęła wyciągając naszyjnik złożony z białych kryształów. Dopiero na końcu znalazła malutką paczuszkę. Jej kot podszedł do niej, ocierając się łebkiem o jej rękę. Wyciągnęła z środka pierścionek, który od spodu był wygładzony, a im bliżej zwieńczenia z kamieniem, zaczynał przypominać gałązkę, która oplatała różowy kwarc, delikatnie na niego wchodząc i zmieniając kształt na malutkie listki. Dodatkowo znalazła małą karteczkę z krótką informacją: Podobno leczy złamane serce i pomaga wybaczać.
Żadnego podpisu, nic poza tym. Wsunęła pierścionek na palec i z zaskoczeniem stwierdziła, że pasuje idealnie. Podejrzewała od kogo ten prezent, a mimo to planowała go nosić. Być może siła na wybaczenie, będzie jej teraz wyjątkowo potrzebna.
- Wesołych świąt, Ladon...- szepnęła do kota i położyła się na podłodze, zatrzymując wzrok na zaczarowanym suficie, z którego leciał śnieg i czując jak jej kot kładzie się tuż przy jej boku.
~*~
- Jesteś pewna?- zapytała jej matka, gdy mąż pomagał jej założyć płaszcz.- Narcyza będzie nie pocieszona. Poza tym ma przyjść też Blaise z matką.
- Tak. Nie czuję się dobrze, pewnie wezmę jakiś eliksir i położę się spać. To pewnie jeszcze skutki tego wypadku.- powiedziała Evelyn otulając się grubym swetrem.
- No dobrze. Wrócimy pewnie w okolicach 2. Gdyby jednak działo się coś złego to od razu nas poinformuj.
- Oczywiście...- szepnęła zamykając za nimi drzwi. Kiedy tylko teleportowali się spod domu, skierowała się do pokoju i zarzuciła na siebie długi płaszcz, założyła czapkę i buty. Musiała załatwić to szybko, zanim ktokolwiek wpadnie na pomysł, żeby ją sprawdzić. Wyszła z domu, upewniwszy się, że na pierwszy rzut oka wszystko wygląda tak, jakby spała. Teleportacja nie wchodziła w grę, nie miała jeszcze licencji. Proszek Fiuu zostawiłby ślad. Zdecydowała się na Świstoklik, który pozostawił jej brat. Był to puchar z czasów szkoły, który ukrywała w swojej szafie. Kilka sekund później stała już na jednej z ulic Londynu. Zaczęła się zastanawiać jak dostać się na Grimmauld Place. Ukryła Świstoklik między śmieciami i ruszyła w dół ulicy. Na szczęście okazało się, że cel jej podróży jest tuż za rogiem. Problemem był numer 12, który nie istniał. Rozejrzała się zdenerwowana, myśląc że przebrzydły Potter zrobił sobie z niej żarty. Nagle jednak dom z numerem 11 i 13 rozjechały się, robiąc miejsce temu, którego szukała. Podeszła do drzwi, w których już stał Harry.
Rachel Portman - We Had Today (utwór znajduje się na Playliście z boku)
- Wchodź. Jak się dostałaś do Londynu?- spytał zabierając jej płaszcz.
- Świstoklik. Nie mam dużo czasu, Potter. Nikt nie może zauważyć, że mnie nie ma. Powinnam być na kolacji u Malfoy'ów.
- Chodź...- pociągnął ją do salonu, w którym zauważyła Hermionę, Rona i kilka innych osób, które zareagowały poddenerwowanymi minami. No tak, mogła wyglądać dość przerażająco. Czarne spodnie, ukryte w ciężkich butach, czarny sweter i bardzo mocno podkreślone oczy. I ten zimny i nieufny wzrok. Przy oknie stała jeszcze jedna osoba, którą od razu poznała.
- Alex...- szepnęła przebiegając niemal przez salon i wpadając bratu w ramiona.- W ostatnich dniach już myślałam, że coś ci się stało...- szepnęła ukrywając twarz w zagłębieniu jego szyi.
- Jestem cały, Eve... Zakon mnie odnalazł. Zapewnili bezpieczeństwo mi i Annalise.
Nie zwracała uwagi na zaskoczone miny ludzi dookoła niej i łzy w oczach matki rudego rodzeństwa, która patrzyła na tę scenę z zachwytem.- Nie płacz... Jestem już bezpieczny.
- Nigdy więcej nie znikaj... Nigdy. Umierałam każdego dnia...
- Wiem, kochanie... To były straszne dwa lata. Niedługo nasze życie będzie normalne.- pogłaskał ją po głowie i pocałował w skroń.
- Obiecujesz?
- Obiecuję...
- Nie możecie oczekiwać, że będę go okłamywać...- powiedziała cicho, ściskając dłoń brata.- Blaise musi wiedzieć, że jego siostra jest bezpieczna.
- Nie zabronimy ci tego, ale nie mów gdzie jest, dobrze?- odparł spokojnym głosem Lupin.- To miejsce musi pozostać tajemnicą. Jeśli trzeba będzie może uda nam się zaaranżować spotkanie, ale na razie musimy uważać. Smierciożercy są ostatnio bardzo aktywni.
- W porządku...
Oparła się o brata, do którego była bardzo podobna. Szczególnie oczy, które u obojga były intensywnie niebieskie. Siedzieli przytuleni od prawie godziny i napawali się pierwszym od prawie dwóch lat spotkaniem. Nie wiele rozmawiali. Po prostu siedzieli.
- Czy oczekujecie teraz że będę walczyć po waszej stronie?- spytała nagle, wiedząc że musi wracać do domu.
- Widzisz, tym różnimy się od Śmierciożerców i Voldemorta. Nie oczekujemy zapłaty za to, że pomagamy twojemu bratu.- uśmiechnął się do niej Lupin.- To twoja decyzja.
- Ale, Lyn... Nie warto być po ich stronie. Czarny Pan polegnie...
- Skąd wiesz, Alex? Skąd ta pewność?
- Po prostu wiem.
- A walka przeciwko rodzicom? Ja nie jestem taka silna jak ty!
- Ile miłości ci dali? Jak bardzo się o ciebie troszczyli? Prezenty zamiast uczuć. Kot, zamiast wspólnego spędzania czasu. Nie każę ci ich zabijać... Ale stań po odpowiedniej stronie, a potem zbuduj życie, bez nich.
- Myślisz, że nas nie kochają?
- Myślę, że Voldemort wyprał im mózgi i zastraszył do tego stopnia, że polują na własnego syna. Nikt nigdy nie zrozumie jakie to uczucie, gdy własna rodzina się od ciebie odwraca i chce twojej śmierci.- powiedział ze smutnym błyskiem w oku.
- Nie jestem pewna, czy ojciec chce twojej śmierci.
- Ojciec się wściekł kiedy odmówiłem... A potem zaczęli mnie ścigać... Eve, wracaj do domu, żeby nie mieć problemów. Znajdziemy sposób, żeby się spotkać...
Wstała i objęła go mocno.
- Uważaj na siebie...- wyszeptał w jej włosy.
- Ty też... Chcę się bawić na twoim ślubie z Ann...- zaśmiała się cicho ocierając łzy. Podeszła do czarnoskórej czarownicy i przytuliła ją mocno.- Dziękuję, że opiekowałaś się moim bratem, Ann.
- A ty moim.
- To bardziej on opiekował się mną...- szepnęła ruszając do wyjścia. Przy drzwiach stał już Harry.- Dziękuję. Nie musieliście...
- To robimy, White. Pomagamy.
- To nic nie zmienia, Potter. Nie mogę, pozwolić sobie na to, żeby ktoś doniósł, że się z tobą bratam. W szkole zbyt wiele osób może to zrobić. Ale wiedz, że każda uszczypliwa uwaga... Nie mam tego na myśli.
~*~
-...Draco, nie będę cię tępił, bo jesteś moim przyjacielem. Ale udzielę ci przydatnej porady.- powiedział Zabini, kiedy obaj szli przez zaśnieżoną uliczkę.- Odpuść. Bo zaczynasz zachowywać się jak samotnik.
- Mam taki mętlik w głowie, Blaise. Jestem wrakiem. Nie sypiam, ledwo jem, wszystko mnie drażni i... Jestem w dupie.- wzruszył ramionami blondyn, nie patrząc w jego kierunku.- A ona nie zasługuje na taki syf.
- Nie podejmuj za nią decyzji, jest silniejsza niż się jej samej wydaje. To po pierwsze. Po drugie nie dasz rady sam, bo w końcu pękniesz i zamiast znaleźć rozwiązanie, będziemy opłakiwać twoje samobójstwo. Nie jesteś mordercą...
- Omal nie zabiłem tej dziewczyny...
- Właśnie, omal. Ona żyje. Jesteś niewolnikiem całej tej sytuacji... Nie odtrącaj tych, którzy mogą pomóc ci uciec.
- Wiesz... Przez chwilę, nad Amortencją... Myślałem, że nagle zapałałem wielką miłością do kota.
- Poczułeś zapach kota?- zdziwił się Zabini.
- Jest Animagiem... Evelyn. Zmienia się w kota..
Zabini spojrzał na niego z uniesioną jedną brwią i cwanym uśmiechem na ustach.
- Nic nie mów.- warknął blondyn i odszedł.
~*~
Pojawiła się przed domem i weszła przez okno do pokoju. Zapaliła światło i zastała dwóch chłopaków siedzących na jej sofie i fotelu.
- Na Melrina!- krzyknęła wystraszona. Odłożyła puchar do szafy.
- Twoja matka powiedziała, że nie najlepiej się czułaś. Chcieliśmy sprawdzić czy jest lepiej i wyobraź sobie nasze zaskoczenie, gdy wchodząc przez otwarte okno, w środku zimy, nie zastaliśmy cię w łóżku!- warknął Blaise wstając i podchodząc do niej szybkim krokiem.
- Musiałam coś załatwić.- odpowiedziała ściągając czapkę i płaszcz. Ominęła ich w drodze do łazienki, w której wymyła dłonie.
- Dlatego nie przyszłaś? Nie dlatego, że źle się czujesz?
- Czuję się fantastycznie, a teraz możecie wracać do siebie.
Draco przyjrzał jej się uważnie i zauważył nowy element jej biżuterii. Zebrali się do wyjścia, kiedy złapała Zabiniego za rękę i coś do niego powiedziała. Blondyn wsadził dłonie w kieszenie i czekał, aż przestaną się naradzać i będą mogli wrócić do jego domu. Kiedy wychodzili, spojrzał na nią po raz ostatni i zobaczył w jej oczach tak wielki smutek, że zaczął mieć wyrzuty sumienia, że to z jego powodu.
- Wesołych świąt, Ladon...- szepnęła do kota i położyła się na podłodze, zatrzymując wzrok na zaczarowanym suficie, z którego leciał śnieg i czując jak jej kot kładzie się tuż przy jej boku.
~*~
- Jesteś pewna?- zapytała jej matka, gdy mąż pomagał jej założyć płaszcz.- Narcyza będzie nie pocieszona. Poza tym ma przyjść też Blaise z matką.
- Tak. Nie czuję się dobrze, pewnie wezmę jakiś eliksir i położę się spać. To pewnie jeszcze skutki tego wypadku.- powiedziała Evelyn otulając się grubym swetrem.
- No dobrze. Wrócimy pewnie w okolicach 2. Gdyby jednak działo się coś złego to od razu nas poinformuj.
- Oczywiście...- szepnęła zamykając za nimi drzwi. Kiedy tylko teleportowali się spod domu, skierowała się do pokoju i zarzuciła na siebie długi płaszcz, założyła czapkę i buty. Musiała załatwić to szybko, zanim ktokolwiek wpadnie na pomysł, żeby ją sprawdzić. Wyszła z domu, upewniwszy się, że na pierwszy rzut oka wszystko wygląda tak, jakby spała. Teleportacja nie wchodziła w grę, nie miała jeszcze licencji. Proszek Fiuu zostawiłby ślad. Zdecydowała się na Świstoklik, który pozostawił jej brat. Był to puchar z czasów szkoły, który ukrywała w swojej szafie. Kilka sekund później stała już na jednej z ulic Londynu. Zaczęła się zastanawiać jak dostać się na Grimmauld Place. Ukryła Świstoklik między śmieciami i ruszyła w dół ulicy. Na szczęście okazało się, że cel jej podróży jest tuż za rogiem. Problemem był numer 12, który nie istniał. Rozejrzała się zdenerwowana, myśląc że przebrzydły Potter zrobił sobie z niej żarty. Nagle jednak dom z numerem 11 i 13 rozjechały się, robiąc miejsce temu, którego szukała. Podeszła do drzwi, w których już stał Harry.
Rachel Portman - We Had Today (utwór znajduje się na Playliście z boku)
- Wchodź. Jak się dostałaś do Londynu?- spytał zabierając jej płaszcz.
- Świstoklik. Nie mam dużo czasu, Potter. Nikt nie może zauważyć, że mnie nie ma. Powinnam być na kolacji u Malfoy'ów.
- Chodź...- pociągnął ją do salonu, w którym zauważyła Hermionę, Rona i kilka innych osób, które zareagowały poddenerwowanymi minami. No tak, mogła wyglądać dość przerażająco. Czarne spodnie, ukryte w ciężkich butach, czarny sweter i bardzo mocno podkreślone oczy. I ten zimny i nieufny wzrok. Przy oknie stała jeszcze jedna osoba, którą od razu poznała.
- Alex...- szepnęła przebiegając niemal przez salon i wpadając bratu w ramiona.- W ostatnich dniach już myślałam, że coś ci się stało...- szepnęła ukrywając twarz w zagłębieniu jego szyi.
- Jestem cały, Eve... Zakon mnie odnalazł. Zapewnili bezpieczeństwo mi i Annalise.
Nie zwracała uwagi na zaskoczone miny ludzi dookoła niej i łzy w oczach matki rudego rodzeństwa, która patrzyła na tę scenę z zachwytem.- Nie płacz... Jestem już bezpieczny.
- Nigdy więcej nie znikaj... Nigdy. Umierałam każdego dnia...
- Wiem, kochanie... To były straszne dwa lata. Niedługo nasze życie będzie normalne.- pogłaskał ją po głowie i pocałował w skroń.
- Obiecujesz?
- Obiecuję...
- Nie możecie oczekiwać, że będę go okłamywać...- powiedziała cicho, ściskając dłoń brata.- Blaise musi wiedzieć, że jego siostra jest bezpieczna.
- Nie zabronimy ci tego, ale nie mów gdzie jest, dobrze?- odparł spokojnym głosem Lupin.- To miejsce musi pozostać tajemnicą. Jeśli trzeba będzie może uda nam się zaaranżować spotkanie, ale na razie musimy uważać. Smierciożercy są ostatnio bardzo aktywni.
- W porządku...
Oparła się o brata, do którego była bardzo podobna. Szczególnie oczy, które u obojga były intensywnie niebieskie. Siedzieli przytuleni od prawie godziny i napawali się pierwszym od prawie dwóch lat spotkaniem. Nie wiele rozmawiali. Po prostu siedzieli.
- Czy oczekujecie teraz że będę walczyć po waszej stronie?- spytała nagle, wiedząc że musi wracać do domu.
- Widzisz, tym różnimy się od Śmierciożerców i Voldemorta. Nie oczekujemy zapłaty za to, że pomagamy twojemu bratu.- uśmiechnął się do niej Lupin.- To twoja decyzja.
- Ale, Lyn... Nie warto być po ich stronie. Czarny Pan polegnie...
- Skąd wiesz, Alex? Skąd ta pewność?
- Po prostu wiem.
- A walka przeciwko rodzicom? Ja nie jestem taka silna jak ty!
- Ile miłości ci dali? Jak bardzo się o ciebie troszczyli? Prezenty zamiast uczuć. Kot, zamiast wspólnego spędzania czasu. Nie każę ci ich zabijać... Ale stań po odpowiedniej stronie, a potem zbuduj życie, bez nich.
- Myślisz, że nas nie kochają?
- Myślę, że Voldemort wyprał im mózgi i zastraszył do tego stopnia, że polują na własnego syna. Nikt nigdy nie zrozumie jakie to uczucie, gdy własna rodzina się od ciebie odwraca i chce twojej śmierci.- powiedział ze smutnym błyskiem w oku.
- Nie jestem pewna, czy ojciec chce twojej śmierci.
- Ojciec się wściekł kiedy odmówiłem... A potem zaczęli mnie ścigać... Eve, wracaj do domu, żeby nie mieć problemów. Znajdziemy sposób, żeby się spotkać...
Wstała i objęła go mocno.
- Uważaj na siebie...- wyszeptał w jej włosy.
- Ty też... Chcę się bawić na twoim ślubie z Ann...- zaśmiała się cicho ocierając łzy. Podeszła do czarnoskórej czarownicy i przytuliła ją mocno.- Dziękuję, że opiekowałaś się moim bratem, Ann.
- A ty moim.
- To bardziej on opiekował się mną...- szepnęła ruszając do wyjścia. Przy drzwiach stał już Harry.- Dziękuję. Nie musieliście...
- To robimy, White. Pomagamy.
- To nic nie zmienia, Potter. Nie mogę, pozwolić sobie na to, żeby ktoś doniósł, że się z tobą bratam. W szkole zbyt wiele osób może to zrobić. Ale wiedz, że każda uszczypliwa uwaga... Nie mam tego na myśli.
~*~
-...Draco, nie będę cię tępił, bo jesteś moim przyjacielem. Ale udzielę ci przydatnej porady.- powiedział Zabini, kiedy obaj szli przez zaśnieżoną uliczkę.- Odpuść. Bo zaczynasz zachowywać się jak samotnik.
- Mam taki mętlik w głowie, Blaise. Jestem wrakiem. Nie sypiam, ledwo jem, wszystko mnie drażni i... Jestem w dupie.- wzruszył ramionami blondyn, nie patrząc w jego kierunku.- A ona nie zasługuje na taki syf.
- Nie podejmuj za nią decyzji, jest silniejsza niż się jej samej wydaje. To po pierwsze. Po drugie nie dasz rady sam, bo w końcu pękniesz i zamiast znaleźć rozwiązanie, będziemy opłakiwać twoje samobójstwo. Nie jesteś mordercą...
- Omal nie zabiłem tej dziewczyny...
- Właśnie, omal. Ona żyje. Jesteś niewolnikiem całej tej sytuacji... Nie odtrącaj tych, którzy mogą pomóc ci uciec.
- Wiesz... Przez chwilę, nad Amortencją... Myślałem, że nagle zapałałem wielką miłością do kota.
- Poczułeś zapach kota?- zdziwił się Zabini.
- Jest Animagiem... Evelyn. Zmienia się w kota..
Zabini spojrzał na niego z uniesioną jedną brwią i cwanym uśmiechem na ustach.
- Nic nie mów.- warknął blondyn i odszedł.
~*~
Pojawiła się przed domem i weszła przez okno do pokoju. Zapaliła światło i zastała dwóch chłopaków siedzących na jej sofie i fotelu.
- Na Melrina!- krzyknęła wystraszona. Odłożyła puchar do szafy.
- Twoja matka powiedziała, że nie najlepiej się czułaś. Chcieliśmy sprawdzić czy jest lepiej i wyobraź sobie nasze zaskoczenie, gdy wchodząc przez otwarte okno, w środku zimy, nie zastaliśmy cię w łóżku!- warknął Blaise wstając i podchodząc do niej szybkim krokiem.
- Musiałam coś załatwić.- odpowiedziała ściągając czapkę i płaszcz. Ominęła ich w drodze do łazienki, w której wymyła dłonie.
- Dlatego nie przyszłaś? Nie dlatego, że źle się czujesz?
- Czuję się fantastycznie, a teraz możecie wracać do siebie.
Draco przyjrzał jej się uważnie i zauważył nowy element jej biżuterii. Zebrali się do wyjścia, kiedy złapała Zabiniego za rękę i coś do niego powiedziała. Blondyn wsadził dłonie w kieszenie i czekał, aż przestaną się naradzać i będą mogli wrócić do jego domu. Kiedy wychodzili, spojrzał na nią po raz ostatni i zobaczył w jej oczach tak wielki smutek, że zaczął mieć wyrzuty sumienia, że to z jego powodu.
~*~
Następny rozdział: 20.01.2016, godzina 18:00
Rozdział 13 - 'She Is A Cat' [+18]
Rozdział 13 - 'She Is A Cat' [+18]
Jak zwykle świetny rozdział. Podoba mi się opis świat. Ciekawą jestem jak rozwiazesz sprawę z Zakonem, bo nie jest oczywiste że ona stanie po ich stronie.
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa. Cieszę się, że podoba Ci się to co piszę :)
UsuńDo rozwiązania sprawy z Zakonem jeszcze trochę czasu, ale myślę, że ona przede wszystkim stanie po stronie przyjaciół :)
Pozdrawiam :)
Rozkleiłam się na fragmencie z prezentami. Muszę przyznać, że widać jak mocna więź łączy ich wszystkich, co jest niezwykle piękne. Rozwaliłaś mnie emocjonalnie również, gdy spotkała się z Alexem, kurde... wyciągnij mnie z tych melancholijnych emocji, bo długo z taką depresją nie wytrzymam.
OdpowiedzUsuńŻyczę Ci dużo weny i już nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału. Zapraszam do mnie,
http://dark-side-of-life-hermiona-granger.blogspot.com/
Wow, zawsze miło mi się czyta komentarze o tym, jakie emocje wywołuje moje opowiadanie. Bardzo dziękuję, bo to niesamowity komplement! Mam nadzieję, że następny nie będzie tak depresyjny! :)
UsuńPozdrawiam :)